Uniosłem lewą brew, prychając ironicznie śmiechem. Założyłem ręce na piersi i oparłem się o futrynę.
-Masz tupet. No cóż to ja jutro w samochodzie sobie pośpie-mruknąłem. Nie czekałem na żadne wyjaśnienia, bo były zbędne. Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i wyszedłem na balkon. Oparłem się w sumie niemal leżałem na balustradzie z fajkiem w ustach. Jakby ktoś mnie nie znał uznałby, że się wypinam. Jeszcze jak tytoń się wypalił, memlałem w zębach filtr. "Czym ja mogę się zając?" Rozejrzałem się po mieścinie, w której się zatrzymaliśmy. Już miałem wyskoczyć z balkonu na budynek obok, gdy nagle obok mnie znalazł się Arno.
-Co zamierzasz robić w mieście?-spytał złośliwe się uśmiechając.
-Bawić się bez ciebie-odpowiedziałem z tym samym wyrazem twarzy.
-Bawić? Beze mnie? Ha! Beze mnie nie ma zabawy-wzruszył ramionami.
-Moge wam zrobić zdjęcie?-wtrąciła się Vi.
-Może lepiej przynieś herbatke i ciasteczka, na to zgromadzenie-fuknąłem. Przegramoliłem się przez obręcz i bez zastanawiania się skoczyłem na dom obok. Zrobiłem parę kroków, a ktoś zapewne Arno złapał mnie za ramie. Nie myliłem się.
-Strzelasz focha?-zaśmiał się.
-Nie, nie mam powodów-odpowiedziałem pół poważnie pół zły, że mnie zatrzymał-Idę za miasto się wyżyć fizycznie, a ty idź spać, bo będziej jutro prowadził samochód.
Kiwnął głową ze zrozumieniem i wrócił na balkon. Jeszcze patrzyłem moment, aby się upewnić iż dał mi spokój. Zeskoczyłem z tego budynku i pobiegłem w stronę obrzeży. Otoczony przez pół metrową trwę, nabrałem powietrza do płuc, aż lekko zawirowało. Nie wiem skąd na moim ramieniu usiadł mój towarzysz-jastrząb albinos.
-Witaj Evan-pogłaskałem zwierze-Co masz ciekawego?
Wyjąłem zza piersienia na jego szponie liścik i go rozwinąłem. Szybko przeczytałem kartkę, ale to co tam było napisane nie było wykonalne, nie dla mnie, nie dla nikogo, ze względu na mnie. Nie zrobię tego, ani nikt inny też. Porwałem ją w malutkie kawałeczki i rzuciłem na wiatr. Ktoś zaczął klaskać za mną.
-Wiedziałem, że tak będzie-powiedziała drwiąco osoba za nim.
-Nie zrobię tego i tyle-wycedziłęm przez zacisnięte zęby i odkręciłem się do Lorcana.
-Jak nie ty, to ktoś inny-rzekł mężczyzna obojętnie.
-Jesteś okrytny!
-Takie jest moje imię, wybacz.
-No tak zapomniałbym. Obecuje ci nie dopuszcze do tego.
Locron prychnął poirytowany moimi słowami, odkręcił się i zwyczajnie zniknął. Odetchnąłem chwilowo z ulgą, ale potem znowu moję mięśnie się napięły. "Kurwa mać!". Ruszyłem sprintem do motelu. Evan nadal był u mojego boku. Zgrabnie wdrapałem się na budynek i skoczyłem na balkon. Wparowałem do pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, Vivimorte spała, a Arno jednym okiem spojrzał na mnie.
-Szybko wróciłeś-wymruczał.
-Miałem powód-odpowiedziałem chowając nadmiar ulgi-Idź spać.
<tak cholernie bardzo moja wena głupia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz