- Vi... Vi! - usłyszałam na powitanie. Wysoki, zielonooki szatyn, który
wypowiadał te słowa potrząsnął mną tak mocno, że wylądowałam na
podłodze.
- Fate. Czego chcesz? - wymamrotałam uchylając powieki. Chłopak podniósł
mnie szybko. Gdyby nie jego ręce obejmujące moje ramiona padłabym po
raz kolejny na niewygodne panele.
- Znowu wróciłaś kompletnie pijana. Myślisz, że całe życie spędzisz pod
tym dachem? - warknął. Widocznie sprawę pogorszyło to, że pieniądze na
trunek wyciągnęłam z jego portfela.
- Hej, przepraszam no... Chyba nie chcesz mnie wyrzucić, prawda? - z
kuszącym uśmieszkiem otuliłam jego szyję zbliżając się nieco.
- Vi, proszę. - mruknął odrobinę spokojniejszy, jednak odsunął się przy
pocałunku. Zdjął moje dłonie z karku i wyciągnął z kieszeni drobny
pliczek pieniędzy, które mi wręczył.
- Żartujesz?! - wydarłam się.
- Nie. - odparł stanowczo. Co prawda był mistrzem sarkazmu, ale jego ponury głos nie miał w sobie ani krzty humoru.
- Dasz mi chociaż chwilę na spakowanie się? - zamruczałam chcąc wyprosić trochę czasu.
- Jasne. Zrobię ci jakieś śniadanie... - obrócił się na pięcie w
kierunku kuchni. Westchnęłam wyciągając torbę spod łóżka. Spakowałam
wszystkie ubrania, przedmioty osobiste. Nie wierzę, że mnie wyrzucił. Po
dłuższym momencie byłam już spakowana. Poszłam do jadalni, gdzie
czekała na mnie ulubiona sałatka.
- Więc to mój ostatni posiłek, dlatego tak się postarałeś? - spytałam nadziewając kukurydzę na widelec.
- Wiesz, że zawsze będziesz dla mnie ważna. Ale ja tego dłużej nie
zniosę. - odszedł od stołu mimo pełnego jeszcze talerza. Ja również
straciłam apetyt, chociaż mój żołądek domagał się pożywienia, zwłaszcza,
że znał wysokie umiejętności kulinarne Fate'a. Wzięłam długi prysznic,
byle tylko przedłużyć swój pobyt w jego domu. Wyszłam dopiero, gdy moja
skóra przypominała już suszony rodzynek. Ubrałam dobrany strój codzienny
i uczesałam czarno-białe włosy. Wzięłam torbę i pomaszerowałam do jego
gabinetu.
- Czy zniszczę twój dzisiejszy grafik, jeśli przytulę cię na pożegnanie? - mruknęłam udając smutną.
- Jeśli chcesz się w ten sposób dorwać do mojego portfela, to nie wiem. - odpowiedział uśmiechnięty, uzupełniając papiery.
- Przecież nigdy bym cię nie okradła... -
- A dasz mi to na piśmie? - podszedł do mnie wyciągając wcześniej
oszczędności i odłożył je na biurku. Otuliłam go tak mocno, że cofnął
się odrobinę do tyłu. O to mi chodziło. Puściłam go lekko jedną ręką i
chwyciłam szybko pieniądze. Gdy go później puściłam chowając je w dłoni
wygiął mi rękę za plecami i odebrał swoją własność.
- Będę za tym tęsknić. - syknęłam sarkastycznie wyrywając się.
- Wiesz, że ja też? - pocałował mnie w policzek i puścił. Prychnęłam,
wychodząc ze szklanego wieżowca, w którym mieszkał. Zjechałam windą na
parter i żegnając się z uroczym recepcjonistą wyruszyłam na miasto.
- Dobrze Vi. - mamrotałam do siebie. - skoro straciłaś dach nad głową,
trzeba znaleźć coś nowego. A raczej kogoś nowego... - z cichym chichotem
rozpoczęłam "poszukiwania". W międzyczasie rozmyślałam co właściwie
czuję do Fate'a. Kocham go? Może jak brata, ale to pewnie nigdy by się
nie udało. Pewnie już sprowadził sobie nową. O nie, nie poddam się tak
łatwo. Jeszcze mu pokażę! Postanowiłam, mocniej naciskając butem na
podłoże, co zareagowało głośnym dźwiękiem spod koturna.
Właśnie dotarłam na przedmieścia, gdy moje uszy zetknęły się z
rozkosznym pomrukiwaniem jak się okazało błękitnego Chevroleta.
Nieświadomie zmieniłam kierunek, kiedy i do moich wyczulonych nozdrzy
dotarł zapach wilczych pobratymców. Po kilku sekundach widziałam już
dwójkę mężczyzn - jeden siedział za kółkiem auta, drugi grzebał przy
silniku, przeklinając pod nosem. Podeszłam do tego, który miał
zdecydowanie lepszy humor, pewnie spowodowany niepowodzeniem
przyjaciela.
- Stało się coś? - spytałam odkładając walizkę i opierając dłonie na drzwiach.
- Kolega podjął za szybką decyzję o kupnie auta... - zaśmiał się nieuprzejmie.
- To wy chcieliście jechać do Vegas! - odkrzyknął tamten.
- Para samotnych samców? W Vegas? W niebieskim aucie? Albo jesteście
gejami, albo zgubiliście towarzyszki. - stwierdziłam uszczypliwie.
- Albo jedno i drugie. - sprostował chłopak umazany smarem. Nie
przejęłam się specjalnie tą uwagą, która może była na poważnie? Tak czy
siak, w końcu go naprawią, więc trzeba walić prosto z mostu.
- A mogłabym zabrać się z wami?
< Arno, Shay? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz