- A ja... Ja jestem po prostu Vi. - wzruszam ramionami kręcąc pasmem białych włosów na palcu wskazującym.
- No więc po prostu Vi, rozgość się w naszym rzęchu. – mówi Arno
odpychająco i rusza na pomoc przyjacielowi. Nie trzeba było dwa razy
powtarzać, chowam moje, ledwo wytrzymujące przez przeładowanie torby i
wsiadam do auta, rozkładając się na miejscu kierowcy. Przy okazji mam
trochę czasu, żeby przyjrzeć się moim dobroczyńcom. W podobnym wieku,
rysy wskazujące na to, że wiele w życiu przeszli i interesująca swoboda –
zero zmartwień, mimo, że prawdopodobnie znajdują się setki kilometrów
od domu i to z zepsutym autem. A skoro ich podejście do zakupu samochodu
było tak delikatne, musi to oznaczać, że nie należą do najbiedniejszych
osobników. Można to wykorzystać… Jednak w trakcie ich rozmowy słyszę
coś niepokojącego, a mianowicie wzmiankę o „ Motylku ”. Będę na nich
uważać. Zwłaszcza na Shay’a. Mimo wszystko Arno wydaje mi się milszy,
może przez ten lekko wymuszony, acz przyjemny dla moich uszu francuski
akcent.
Wreszcie udaje im się uruchomić pojazd. Zaczęłam nawet myśleć, że
wymigam się udawanym telefonem i ruszę na poszukiwania kogoś, kto
znajdował się w lepszej sytuacji niż oni aktualnie.
- Więc dokąd jedziemy? – pytam odrobinę zaciekawiona, przesiadając się
na tyły i kładąc ręce na oparciach pod głowę przednich foteli.
- Do domu. – stwierdza osobnik o dłuższych, pofalowanych przy krańcach
włosach, ścierając z dłoni nadaremno czarną, smolistą ciecz wydzieloną
przez auto. Właściwie nie interesuje mnie za bardzo cel naszej podróży.
Ważne, że mam… Cóż, rozsuwany, ale jednak dach nad głową. Rozkładam się
na tylnym siedzeniu, pozwalając, by moje nogi bezwładnie kołysał wiatr
za drzwiami, na których opierałam uda. Podróż trwa stosunkowo krótko,
zaczyna się ściemniać, a jakże odważni panowie stwierdzają, że nie będą
jechać po nocy, dodatkowo są cholernie głodni. Przystaję na propozycję
zatrzymania się w najbliższym hotelu, co przyjmują z nadmiernym
optymizmem. Czyżby liczyli na dokładkę po prawdopodobnie nieszczęsnie
porzuconej Motylicy? Na dłuższą metę sama jest sobie winna. Naiwność
jest w dzisiejszym świecie głównym powodem popełniania zbrodni.
Shay parkuje pod jednym z obskurniejszych moteli. W środku napotykamy
widocznie znudzonego wykonywanym fachem recepcjonistę. Arno kulturalnie
pyta o jeden pokój, jednak pracownik nie pała optymizmem na nasz widok,
twierdząc ponuro, iż wszystkie są zajęte. Podchodzę bliżej, opierając
dłonie na chłodnym, mahoniowym blacie.
- Na pewno nie znajdzie się nic wolnego? – mruczę zachęcająco, a
ramiączko od koszulki „przypadkiem” się osuwa. Mężczyzna zerka na moje
walory i stuka coś na klawiaturze, podczas gdy jego policzki przybierają
odcień purpury. Całą sytuację obserwują osłupieni samce.
- Mają Państwo szczęście… Rezerwacja na jedno z pomieszczeń właśnie została anulowana. – mówi odchrząkując.
- Wspaniale. Wiedziałam, że mogę na pana liczyć. – zbliżam się odrobinę
twarzą, stając na palcach tak, że właściwie szepczę mu rozkosznie do
ucha. Gdy mój ciepły oddech dociera do jego szyi zauważam gęsią skórkę
na karku, na co liczyłam. Podał mi klucz z błogim uśmieszkiem, a ja
przechodzę między moimi towarzyszami, kiwając biodrami i kompletnie
zlewając ich mile zaskoczone uśmiechy. Wciskam przycisk w windzie i
mrugam jeszcze słodko do nagle ożywionego chłopaka siedzącego za ladą.
Arno i Shay wchodzą za mną do ciasnego pomieszczenia, a moje zadowolenie
malujące się na twarzy znika zaraz po zamknięciu drzwi.
- Ale obleśny typ. Za takie poświęcenie chyba jesteśmy kwita z podwózką.
– mówię z obrzydzeniem, przeczesując dłonią włosy. Oni patrzą tylko po
sobie podśmiechując się. Wychodzimy, gdy tylko urządzenie otwiera się na
trzecim piętrze. Szukam na tabliczkach numeru zgodnego z tym zapisanym
na kluczach. W końcu docieram do naszego pokoju, a naszą uwagę od razu
po wejściu przykuwa ilość łóżek.
- Chyba sobie żartujecie?! – wykrzykuję podenerwowana siadając na jednej z DWÓCH pryczy.
- Cóż.. Trzeba jakoś rozwiązać ten problem. – mówi kusząco rozbawiony Arno.
- Masz rację. Mam nadzieję, że sfotografuję wasz uścisk, bo obaj się na
jednym w inny sposób nie zmieścicie. Lub też możecie wybrać wannę. –
prycham opadając na swoje łóżko.
<Arno? Shay?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz