Pewnego dnia... Nie, a może to było wczoraj? Albo dziś? Chociaż... Kiedy
jest dziś a kiedy wczoraj? A zresztą nie ważne. To tak... Któregoś tam
dnia, o poranku... A może to było rano? Czym różni się rano od poranku? O
rety, znowu roztrząsam bezsensowne rzeczy... Mniejsza z tym. A więc
wstałem, przeciągnąłem się i ruszyłem trochę rozprostować kości.
Truchtem łaziłem bezcelowo w kółko po lesie, nawet nie wiedząc po co. W
końcu doszedłem (a tak właściwie to wpadłem) do Wiecznego Jeziora.
- O Matko! Rety! Woda jest mokra! - pisnąłem. Nim zdążyłem cokolwiek jeszcze dodać poczułem, że coś mnie smyra po łapach.
- Aaaaa! Ratuuuunkuuuu! - wrzasnąłem na całe gardło, wyskakując
raptownie z jeziora. Co z tego, że to były wodorosty... Napędziły mi
niezłego stracha. Niestety, ale ktoś stał w krzakach i mi się uważnie
przyglądał... Co za wstyd. Mimo tego, że przed chwilą zrobiłem coś, co
wcale nie powinno mieć miejsca wrzasnąłem na całe gardło, udając że nic
się nie stało:
- SIEMA!
<chętny lub chętna? Op. bezsensowne, ale już chociaż coś... Wena mnie opuściła.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz