Uniosłem lewą brew, prychając ironicznie śmiechem. Założyłem ręce na piersi i oparłem się o futrynę.
-Masz tupet. No cóż to ja jutro w samochodzie sobie pośpie-mruknąłem. Nie czekałem na żadne wyjaśnienia, bo były zbędne. Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i wyszedłem na balkon. Oparłem się w sumie niemal leżałem na balustradzie z fajkiem w ustach. Jakby ktoś mnie nie znał uznałby, że się wypinam. Jeszcze jak tytoń się wypalił, memlałem w zębach filtr. "Czym ja mogę się zając?" Rozejrzałem się po mieścinie, w której się zatrzymaliśmy. Już miałem wyskoczyć z balkonu na budynek obok, gdy nagle obok mnie znalazł się Arno.
-Co zamierzasz robić w mieście?-spytał złośliwe się uśmiechając.
-Bawić się bez ciebie-odpowiedziałem z tym samym wyrazem twarzy.
-Bawić? Beze mnie? Ha! Beze mnie nie ma zabawy-wzruszył ramionami.
-Moge wam zrobić zdjęcie?-wtrąciła się Vi.
-Może lepiej przynieś herbatke i ciasteczka, na to zgromadzenie-fuknąłem. Przegramoliłem się przez obręcz i bez zastanawiania się skoczyłem na dom obok. Zrobiłem parę kroków, a ktoś zapewne Arno złapał mnie za ramie. Nie myliłem się.
-Strzelasz focha?-zaśmiał się.
-Nie, nie mam powodów-odpowiedziałem pół poważnie pół zły, że mnie zatrzymał-Idę za miasto się wyżyć fizycznie, a ty idź spać, bo będziej jutro prowadził samochód.
Kiwnął głową ze zrozumieniem i wrócił na balkon. Jeszcze patrzyłem moment, aby się upewnić iż dał mi spokój. Zeskoczyłem z tego budynku i pobiegłem w stronę obrzeży. Otoczony przez pół metrową trwę, nabrałem powietrza do płuc, aż lekko zawirowało. Nie wiem skąd na moim ramieniu usiadł mój towarzysz-jastrząb albinos.
-Witaj Evan-pogłaskałem zwierze-Co masz ciekawego?
Wyjąłem zza piersienia na jego szponie liścik i go rozwinąłem. Szybko przeczytałem kartkę, ale to co tam było napisane nie było wykonalne, nie dla mnie, nie dla nikogo, ze względu na mnie. Nie zrobię tego, ani nikt inny też. Porwałem ją w malutkie kawałeczki i rzuciłem na wiatr. Ktoś zaczął klaskać za mną.
-Wiedziałem, że tak będzie-powiedziała drwiąco osoba za nim.
-Nie zrobię tego i tyle-wycedziłęm przez zacisnięte zęby i odkręciłem się do Lorcana.
-Jak nie ty, to ktoś inny-rzekł mężczyzna obojętnie.
-Jesteś okrytny!
-Takie jest moje imię, wybacz.
-No tak zapomniałbym. Obecuje ci nie dopuszcze do tego.
Locron prychnął poirytowany moimi słowami, odkręcił się i zwyczajnie zniknął. Odetchnąłem chwilowo z ulgą, ale potem znowu moję mięśnie się napięły. "Kurwa mać!". Ruszyłem sprintem do motelu. Evan nadal był u mojego boku. Zgrabnie wdrapałem się na budynek i skoczyłem na balkon. Wparowałem do pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, Vivimorte spała, a Arno jednym okiem spojrzał na mnie.
-Szybko wróciłeś-wymruczał.
-Miałem powód-odpowiedziałem chowając nadmiar ulgi-Idź spać.
<tak cholernie bardzo moja wena głupia>
31 sty 2015
Od Vivimorte " Kolejny rozdział... " Cz. 3 ( Cd. Arno/Shay )
- A ja... Ja jestem po prostu Vi. - wzruszam ramionami kręcąc pasmem białych włosów na palcu wskazującym.
- No więc po prostu Vi, rozgość się w naszym rzęchu. – mówi Arno odpychająco i rusza na pomoc przyjacielowi. Nie trzeba było dwa razy powtarzać, chowam moje, ledwo wytrzymujące przez przeładowanie torby i wsiadam do auta, rozkładając się na miejscu kierowcy. Przy okazji mam trochę czasu, żeby przyjrzeć się moim dobroczyńcom. W podobnym wieku, rysy wskazujące na to, że wiele w życiu przeszli i interesująca swoboda – zero zmartwień, mimo, że prawdopodobnie znajdują się setki kilometrów od domu i to z zepsutym autem. A skoro ich podejście do zakupu samochodu było tak delikatne, musi to oznaczać, że nie należą do najbiedniejszych osobników. Można to wykorzystać… Jednak w trakcie ich rozmowy słyszę coś niepokojącego, a mianowicie wzmiankę o „ Motylku ”. Będę na nich uważać. Zwłaszcza na Shay’a. Mimo wszystko Arno wydaje mi się milszy, może przez ten lekko wymuszony, acz przyjemny dla moich uszu francuski akcent.
Wreszcie udaje im się uruchomić pojazd. Zaczęłam nawet myśleć, że wymigam się udawanym telefonem i ruszę na poszukiwania kogoś, kto znajdował się w lepszej sytuacji niż oni aktualnie.
- Więc dokąd jedziemy? – pytam odrobinę zaciekawiona, przesiadając się na tyły i kładąc ręce na oparciach pod głowę przednich foteli.
- Do domu. – stwierdza osobnik o dłuższych, pofalowanych przy krańcach włosach, ścierając z dłoni nadaremno czarną, smolistą ciecz wydzieloną przez auto. Właściwie nie interesuje mnie za bardzo cel naszej podróży. Ważne, że mam… Cóż, rozsuwany, ale jednak dach nad głową. Rozkładam się na tylnym siedzeniu, pozwalając, by moje nogi bezwładnie kołysał wiatr za drzwiami, na których opierałam uda. Podróż trwa stosunkowo krótko, zaczyna się ściemniać, a jakże odważni panowie stwierdzają, że nie będą jechać po nocy, dodatkowo są cholernie głodni. Przystaję na propozycję zatrzymania się w najbliższym hotelu, co przyjmują z nadmiernym optymizmem. Czyżby liczyli na dokładkę po prawdopodobnie nieszczęsnie porzuconej Motylicy? Na dłuższą metę sama jest sobie winna. Naiwność jest w dzisiejszym świecie głównym powodem popełniania zbrodni.
Shay parkuje pod jednym z obskurniejszych moteli. W środku napotykamy widocznie znudzonego wykonywanym fachem recepcjonistę. Arno kulturalnie pyta o jeden pokój, jednak pracownik nie pała optymizmem na nasz widok, twierdząc ponuro, iż wszystkie są zajęte. Podchodzę bliżej, opierając dłonie na chłodnym, mahoniowym blacie.
- Na pewno nie znajdzie się nic wolnego? – mruczę zachęcająco, a ramiączko od koszulki „przypadkiem” się osuwa. Mężczyzna zerka na moje walory i stuka coś na klawiaturze, podczas gdy jego policzki przybierają odcień purpury. Całą sytuację obserwują osłupieni samce.
- Mają Państwo szczęście… Rezerwacja na jedno z pomieszczeń właśnie została anulowana. – mówi odchrząkując.
- Wspaniale. Wiedziałam, że mogę na pana liczyć. – zbliżam się odrobinę twarzą, stając na palcach tak, że właściwie szepczę mu rozkosznie do ucha. Gdy mój ciepły oddech dociera do jego szyi zauważam gęsią skórkę na karku, na co liczyłam. Podał mi klucz z błogim uśmieszkiem, a ja przechodzę między moimi towarzyszami, kiwając biodrami i kompletnie zlewając ich mile zaskoczone uśmiechy. Wciskam przycisk w windzie i mrugam jeszcze słodko do nagle ożywionego chłopaka siedzącego za ladą. Arno i Shay wchodzą za mną do ciasnego pomieszczenia, a moje zadowolenie malujące się na twarzy znika zaraz po zamknięciu drzwi.
- Ale obleśny typ. Za takie poświęcenie chyba jesteśmy kwita z podwózką. – mówię z obrzydzeniem, przeczesując dłonią włosy. Oni patrzą tylko po sobie podśmiechując się. Wychodzimy, gdy tylko urządzenie otwiera się na trzecim piętrze. Szukam na tabliczkach numeru zgodnego z tym zapisanym na kluczach. W końcu docieram do naszego pokoju, a naszą uwagę od razu po wejściu przykuwa ilość łóżek.
- Chyba sobie żartujecie?! – wykrzykuję podenerwowana siadając na jednej z DWÓCH pryczy.
- Cóż.. Trzeba jakoś rozwiązać ten problem. – mówi kusząco rozbawiony Arno.
- Masz rację. Mam nadzieję, że sfotografuję wasz uścisk, bo obaj się na jednym w inny sposób nie zmieścicie. Lub też możecie wybrać wannę. – prycham opadając na swoje łóżko.
<Arno? Shay?>
- No więc po prostu Vi, rozgość się w naszym rzęchu. – mówi Arno odpychająco i rusza na pomoc przyjacielowi. Nie trzeba było dwa razy powtarzać, chowam moje, ledwo wytrzymujące przez przeładowanie torby i wsiadam do auta, rozkładając się na miejscu kierowcy. Przy okazji mam trochę czasu, żeby przyjrzeć się moim dobroczyńcom. W podobnym wieku, rysy wskazujące na to, że wiele w życiu przeszli i interesująca swoboda – zero zmartwień, mimo, że prawdopodobnie znajdują się setki kilometrów od domu i to z zepsutym autem. A skoro ich podejście do zakupu samochodu było tak delikatne, musi to oznaczać, że nie należą do najbiedniejszych osobników. Można to wykorzystać… Jednak w trakcie ich rozmowy słyszę coś niepokojącego, a mianowicie wzmiankę o „ Motylku ”. Będę na nich uważać. Zwłaszcza na Shay’a. Mimo wszystko Arno wydaje mi się milszy, może przez ten lekko wymuszony, acz przyjemny dla moich uszu francuski akcent.
Wreszcie udaje im się uruchomić pojazd. Zaczęłam nawet myśleć, że wymigam się udawanym telefonem i ruszę na poszukiwania kogoś, kto znajdował się w lepszej sytuacji niż oni aktualnie.
- Więc dokąd jedziemy? – pytam odrobinę zaciekawiona, przesiadając się na tyły i kładąc ręce na oparciach pod głowę przednich foteli.
- Do domu. – stwierdza osobnik o dłuższych, pofalowanych przy krańcach włosach, ścierając z dłoni nadaremno czarną, smolistą ciecz wydzieloną przez auto. Właściwie nie interesuje mnie za bardzo cel naszej podróży. Ważne, że mam… Cóż, rozsuwany, ale jednak dach nad głową. Rozkładam się na tylnym siedzeniu, pozwalając, by moje nogi bezwładnie kołysał wiatr za drzwiami, na których opierałam uda. Podróż trwa stosunkowo krótko, zaczyna się ściemniać, a jakże odważni panowie stwierdzają, że nie będą jechać po nocy, dodatkowo są cholernie głodni. Przystaję na propozycję zatrzymania się w najbliższym hotelu, co przyjmują z nadmiernym optymizmem. Czyżby liczyli na dokładkę po prawdopodobnie nieszczęsnie porzuconej Motylicy? Na dłuższą metę sama jest sobie winna. Naiwność jest w dzisiejszym świecie głównym powodem popełniania zbrodni.
Shay parkuje pod jednym z obskurniejszych moteli. W środku napotykamy widocznie znudzonego wykonywanym fachem recepcjonistę. Arno kulturalnie pyta o jeden pokój, jednak pracownik nie pała optymizmem na nasz widok, twierdząc ponuro, iż wszystkie są zajęte. Podchodzę bliżej, opierając dłonie na chłodnym, mahoniowym blacie.
- Na pewno nie znajdzie się nic wolnego? – mruczę zachęcająco, a ramiączko od koszulki „przypadkiem” się osuwa. Mężczyzna zerka na moje walory i stuka coś na klawiaturze, podczas gdy jego policzki przybierają odcień purpury. Całą sytuację obserwują osłupieni samce.
- Mają Państwo szczęście… Rezerwacja na jedno z pomieszczeń właśnie została anulowana. – mówi odchrząkując.
- Wspaniale. Wiedziałam, że mogę na pana liczyć. – zbliżam się odrobinę twarzą, stając na palcach tak, że właściwie szepczę mu rozkosznie do ucha. Gdy mój ciepły oddech dociera do jego szyi zauważam gęsią skórkę na karku, na co liczyłam. Podał mi klucz z błogim uśmieszkiem, a ja przechodzę między moimi towarzyszami, kiwając biodrami i kompletnie zlewając ich mile zaskoczone uśmiechy. Wciskam przycisk w windzie i mrugam jeszcze słodko do nagle ożywionego chłopaka siedzącego za ladą. Arno i Shay wchodzą za mną do ciasnego pomieszczenia, a moje zadowolenie malujące się na twarzy znika zaraz po zamknięciu drzwi.
- Ale obleśny typ. Za takie poświęcenie chyba jesteśmy kwita z podwózką. – mówię z obrzydzeniem, przeczesując dłonią włosy. Oni patrzą tylko po sobie podśmiechując się. Wychodzimy, gdy tylko urządzenie otwiera się na trzecim piętrze. Szukam na tabliczkach numeru zgodnego z tym zapisanym na kluczach. W końcu docieram do naszego pokoju, a naszą uwagę od razu po wejściu przykuwa ilość łóżek.
- Chyba sobie żartujecie?! – wykrzykuję podenerwowana siadając na jednej z DWÓCH pryczy.
- Cóż.. Trzeba jakoś rozwiązać ten problem. – mówi kusząco rozbawiony Arno.
- Masz rację. Mam nadzieję, że sfotografuję wasz uścisk, bo obaj się na jednym w inny sposób nie zmieścicie. Lub też możecie wybrać wannę. – prycham opadając na swoje łóżko.
<Arno? Shay?>
24 sty 2015
Od Lavala ,,Miłość, Tajemnice i Zaręczyny'' cz.1
Obudziłem się w środku jaskrawego jeziora w jakiejś świątyni, wszystko mnie bolało
- Nic nie pamiętam... - jęknąłem. Ledwo wstając poszedłem za mur, prawdopodobnie była tu jakaś wataha, bo czułem zapach wader, z nosem przy ziemi pobiegłem za tropem, nie zwracając uwagi na inne wilki lub zwierzynę, ujrzałem dwie wadery
- Cześć, co robicie? - powiedziałem głośno
- A ty to kto?! - warknęła jedna z nich
- Ja? Ja jestem Laval. A ty?
- Jestem Insaki, a to jest Rosalie. - powiedziała uspokojona wskazując łapą drugą waderę - Skąd się tu wziąłeś?
- Ja... właściwie nic nie pamiętam... obudziłem się w jeziorze. - usiadłem z opuszczonymi uszami
- Mogę ci pomóc przyjacielu. - powiedziała z uśmiechem
- Dziękuje! - powiedziałem zadowolony - zaprowadzę cię i twoją znajomą do świątyni, a raczej coś świątynio-podobnego.
Wadery spojrzały na siebie, pokiwały potakująco głową, a ja zaprowadziłem je do tej świątyni
- Dobra, to tutaj. - usiadłem
Wadery rozglądały się po świątyni
- Nigdy wcześniej tego tu nie było... - powiedziała zdziwiona Insaki, bardzo się zdziwiłem. ,,Pojawiło się znikąd? To niemożliwe...'' taka myśl zaprzątnęła mi głowę
-To jest w ogóle możliwe? - spytałem się Insaki
<Insaki?>
- Nic nie pamiętam... - jęknąłem. Ledwo wstając poszedłem za mur, prawdopodobnie była tu jakaś wataha, bo czułem zapach wader, z nosem przy ziemi pobiegłem za tropem, nie zwracając uwagi na inne wilki lub zwierzynę, ujrzałem dwie wadery
- Cześć, co robicie? - powiedziałem głośno
- A ty to kto?! - warknęła jedna z nich
- Ja? Ja jestem Laval. A ty?
- Jestem Insaki, a to jest Rosalie. - powiedziała uspokojona wskazując łapą drugą waderę - Skąd się tu wziąłeś?
- Ja... właściwie nic nie pamiętam... obudziłem się w jeziorze. - usiadłem z opuszczonymi uszami
- Mogę ci pomóc przyjacielu. - powiedziała z uśmiechem
- Dziękuje! - powiedziałem zadowolony - zaprowadzę cię i twoją znajomą do świątyni, a raczej coś świątynio-podobnego.
Wadery spojrzały na siebie, pokiwały potakująco głową, a ja zaprowadziłem je do tej świątyni
- Dobra, to tutaj. - usiadłem
Wadery rozglądały się po świątyni
- Nigdy wcześniej tego tu nie było... - powiedziała zdziwiona Insaki, bardzo się zdziwiłem. ,,Pojawiło się znikąd? To niemożliwe...'' taka myśl zaprzątnęła mi głowę
-To jest w ogóle możliwe? - spytałem się Insaki
<Insaki?>
23 sty 2015
Od Insaki ,,Co za wstyd...'' cz.2 (cd. Vector)
Przyglądałam się mu uważnie, wyglądał naprawdę dziwnie
- Em... cześć - powiedziałam dosyć zakłopotana - co robiłeś w tym jeziorze?
- Nic.
- Ehem... wierze. Jestem Insaki, a ty? - powiedziałam wychodząc zza krzaków
- Vector.
- Więc mówisz że nazywasz się Vector... hm... - zamyśliłam się
- Co?
- Co ty tu robisz?
- Wędruję, a ty?
- Ja tu mieszkam. Z resztą watahy, no i moją siostrą Rosalie.
- Aha ciekawe... - powiedział udając zaciekawionego
- No to ja już sobie pójdę, widzę że mnie nie potrzebujesz... no to cześć. - odwróciłam się, gdy miałam wejść w krzaki on się odezwał:
- Czekaj.
- Co? - przekręciłam łeb w jego srtonę
- Przyjmiecie mnie, może?
Uśmiechnęłam się do niego
- Oczywiście, chodź za mną - rzekłam i wkroczyłam w krzaki
<Vector>
- Em... cześć - powiedziałam dosyć zakłopotana - co robiłeś w tym jeziorze?
- Nic.
- Ehem... wierze. Jestem Insaki, a ty? - powiedziałam wychodząc zza krzaków
- Vector.
- Więc mówisz że nazywasz się Vector... hm... - zamyśliłam się
- Co?
- Co ty tu robisz?
- Wędruję, a ty?
- Ja tu mieszkam. Z resztą watahy, no i moją siostrą Rosalie.
- Aha ciekawe... - powiedział udając zaciekawionego
- No to ja już sobie pójdę, widzę że mnie nie potrzebujesz... no to cześć. - odwróciłam się, gdy miałam wejść w krzaki on się odezwał:
- Czekaj.
- Co? - przekręciłam łeb w jego srtonę
- Przyjmiecie mnie, może?
Uśmiechnęłam się do niego
- Oczywiście, chodź za mną - rzekłam i wkroczyłam w krzaki
<Vector>
Od Vectora "Co za wstyd..." cz. 1 (cd. chętny)
Pewnego dnia... Nie, a może to było wczoraj? Albo dziś? Chociaż... Kiedy
jest dziś a kiedy wczoraj? A zresztą nie ważne. To tak... Któregoś tam
dnia, o poranku... A może to było rano? Czym różni się rano od poranku? O
rety, znowu roztrząsam bezsensowne rzeczy... Mniejsza z tym. A więc
wstałem, przeciągnąłem się i ruszyłem trochę rozprostować kości.
Truchtem łaziłem bezcelowo w kółko po lesie, nawet nie wiedząc po co. W
końcu doszedłem (a tak właściwie to wpadłem) do Wiecznego Jeziora.
- O Matko! Rety! Woda jest mokra! - pisnąłem. Nim zdążyłem cokolwiek jeszcze dodać poczułem, że coś mnie smyra po łapach.
- Aaaaa! Ratuuuunkuuuu! - wrzasnąłem na całe gardło, wyskakując raptownie z jeziora. Co z tego, że to były wodorosty... Napędziły mi niezłego stracha. Niestety, ale ktoś stał w krzakach i mi się uważnie przyglądał... Co za wstyd. Mimo tego, że przed chwilą zrobiłem coś, co wcale nie powinno mieć miejsca wrzasnąłem na całe gardło, udając że nic się nie stało:
- SIEMA!
<chętny lub chętna? Op. bezsensowne, ale już chociaż coś... Wena mnie opuściła.>
- O Matko! Rety! Woda jest mokra! - pisnąłem. Nim zdążyłem cokolwiek jeszcze dodać poczułem, że coś mnie smyra po łapach.
- Aaaaa! Ratuuuunkuuuu! - wrzasnąłem na całe gardło, wyskakując raptownie z jeziora. Co z tego, że to były wodorosty... Napędziły mi niezłego stracha. Niestety, ale ktoś stał w krzakach i mi się uważnie przyglądał... Co za wstyd. Mimo tego, że przed chwilą zrobiłem coś, co wcale nie powinno mieć miejsca wrzasnąłem na całe gardło, udając że nic się nie stało:
- SIEMA!
<chętny lub chętna? Op. bezsensowne, ale już chociaż coś... Wena mnie opuściła.>
22 sty 2015
Od Arna "Kolejny rozdział... " Cz. 2 (CD. Vivimorte/Shay)
Uwielbiałem patrzeć, jak ludzie się męczą i pracują, podczas gdy ja mogę się jedynie przyglądać, więc z rozkoszą oddałem pałeczkę Shay'owi w naprawianiu auta. Wykręciłem się jakimś "Nie znam się na samochodach", co było całkowicie absurdalne. Spędziłem parę dobrych lat z Blade'm pod jednym dachem, który mechaniką, bronią i wszystkim, co ma jakieś części, zajmował się praktycznie od dziecka. A przynajmniej odkąd jako dziewięciolatek ukradł spluwę ojcu. Chyba nawet do dzisiaj ją ma. Jako sentymentalną pamiątkę, ale ma. W sumie... miał. Używanie czasu przeszłego powinno wejść mi w nawyk.
Nie spodziewałem się, że ktokolwiek zwróci na nas uwagę. Zwrócili. Co najdziwniejsze, osobnik płci żeńskiej! Niemal już chciałem przeprosić i podziękować "Wybaczy pani, nie korzystamy z usług kobiet lekkich obyczajów", kiedy zaciągnąłem się jej zapachem. Wilczyca. Ale z walizkami? Wyrzucili ją? Sama odeszła? Turystka? Zapyta o drogę? Gdzie jest toaleta? Nie wiem, choć wskażę kierunek. Mam parę procent, że zgadnę.
- To wy chcieliście jechać do Vegas! - Usłyszałem, na co jedynie uśmiechnąłem się możliwie jak najmniej kpiąco.
- To Motylek chciał. Pamiętasz, Shay? Ja przyszedłem tylko skopać ci twój wilczy tyłek, zaproponowałem nieuczciwy układ i magicznym sposobem znaleźliśmy się tutaj - mruknąłem, gestykulując lekko, acz stanowczo. Hm. Motylek. Ciekawe, co u niej. To było genialne. I okropne zarazem. Czyli idealnie!
Na uwagę dziewczyny zaśmiałem się cicho. Wyglądamy aż tak gejowsko? Wyprostowałem się automatycznie i zarzuciłem wyimaginowanym szalem, po czym nonszalancko oparłem rękę o biodro.
- Kochanie, sprężaj się z tym samochodem, umówiłem się na dietetyczną colę z sąsiadką - fuknąłem kobiecym tonem, wydając z siebie chyba najbardziej teatralne westchnienie, jakie kiedykolwiek wydostało się z moich gejowskich ust.
Shay wywrócił oczami z uśmiechem.
Ja zaś wbiłem podejrzliwy wzrok z nieznajomą. Chce się zabrać z nami? A jak nas zgwałci? Obrobi? Zabije we śnie? Idealnie. Arno, czy ty jesteś masochistą?
- Jasne - odpowiedziałem naturalnie, podchodząc bliżej. - Jestem Arno. Ten w smarze to Shay. A samochód, który zaraz wyzionie ducha, nie ma imienia. Boże, który nie istniejesz, odsuń się, chłopie. Nie mogę na ciebie patrzeć, jak się tak z tym gramolisz.
Nie spodziewałem się, że ktokolwiek zwróci na nas uwagę. Zwrócili. Co najdziwniejsze, osobnik płci żeńskiej! Niemal już chciałem przeprosić i podziękować "Wybaczy pani, nie korzystamy z usług kobiet lekkich obyczajów", kiedy zaciągnąłem się jej zapachem. Wilczyca. Ale z walizkami? Wyrzucili ją? Sama odeszła? Turystka? Zapyta o drogę? Gdzie jest toaleta? Nie wiem, choć wskażę kierunek. Mam parę procent, że zgadnę.
- To wy chcieliście jechać do Vegas! - Usłyszałem, na co jedynie uśmiechnąłem się możliwie jak najmniej kpiąco.
- To Motylek chciał. Pamiętasz, Shay? Ja przyszedłem tylko skopać ci twój wilczy tyłek, zaproponowałem nieuczciwy układ i magicznym sposobem znaleźliśmy się tutaj - mruknąłem, gestykulując lekko, acz stanowczo. Hm. Motylek. Ciekawe, co u niej. To było genialne. I okropne zarazem. Czyli idealnie!
Na uwagę dziewczyny zaśmiałem się cicho. Wyglądamy aż tak gejowsko? Wyprostowałem się automatycznie i zarzuciłem wyimaginowanym szalem, po czym nonszalancko oparłem rękę o biodro.
- Kochanie, sprężaj się z tym samochodem, umówiłem się na dietetyczną colę z sąsiadką - fuknąłem kobiecym tonem, wydając z siebie chyba najbardziej teatralne westchnienie, jakie kiedykolwiek wydostało się z moich gejowskich ust.
Shay wywrócił oczami z uśmiechem.
Ja zaś wbiłem podejrzliwy wzrok z nieznajomą. Chce się zabrać z nami? A jak nas zgwałci? Obrobi? Zabije we śnie? Idealnie. Arno, czy ty jesteś masochistą?
- Jasne - odpowiedziałem naturalnie, podchodząc bliżej. - Jestem Arno. Ten w smarze to Shay. A samochód, który zaraz wyzionie ducha, nie ma imienia. Boże, który nie istniejesz, odsuń się, chłopie. Nie mogę na ciebie patrzeć, jak się tak z tym gramolisz.
21 sty 2015
Od Vivimorte " Kolejny rozdział... " cz. 1 ( cd. Arno/Shay )
- Vi... Vi! - usłyszałam na powitanie. Wysoki, zielonooki szatyn, który
wypowiadał te słowa potrząsnął mną tak mocno, że wylądowałam na
podłodze.
- Fate. Czego chcesz? - wymamrotałam uchylając powieki. Chłopak podniósł mnie szybko. Gdyby nie jego ręce obejmujące moje ramiona padłabym po raz kolejny na niewygodne panele.
- Znowu wróciłaś kompletnie pijana. Myślisz, że całe życie spędzisz pod tym dachem? - warknął. Widocznie sprawę pogorszyło to, że pieniądze na trunek wyciągnęłam z jego portfela.
- Hej, przepraszam no... Chyba nie chcesz mnie wyrzucić, prawda? - z kuszącym uśmieszkiem otuliłam jego szyję zbliżając się nieco.
- Vi, proszę. - mruknął odrobinę spokojniejszy, jednak odsunął się przy pocałunku. Zdjął moje dłonie z karku i wyciągnął z kieszeni drobny pliczek pieniędzy, które mi wręczył.
- Żartujesz?! - wydarłam się.
- Nie. - odparł stanowczo. Co prawda był mistrzem sarkazmu, ale jego ponury głos nie miał w sobie ani krzty humoru.
- Dasz mi chociaż chwilę na spakowanie się? - zamruczałam chcąc wyprosić trochę czasu.
- Jasne. Zrobię ci jakieś śniadanie... - obrócił się na pięcie w kierunku kuchni. Westchnęłam wyciągając torbę spod łóżka. Spakowałam wszystkie ubrania, przedmioty osobiste. Nie wierzę, że mnie wyrzucił. Po dłuższym momencie byłam już spakowana. Poszłam do jadalni, gdzie czekała na mnie ulubiona sałatka.
- Więc to mój ostatni posiłek, dlatego tak się postarałeś? - spytałam nadziewając kukurydzę na widelec.
- Wiesz, że zawsze będziesz dla mnie ważna. Ale ja tego dłużej nie zniosę. - odszedł od stołu mimo pełnego jeszcze talerza. Ja również straciłam apetyt, chociaż mój żołądek domagał się pożywienia, zwłaszcza, że znał wysokie umiejętności kulinarne Fate'a. Wzięłam długi prysznic, byle tylko przedłużyć swój pobyt w jego domu. Wyszłam dopiero, gdy moja skóra przypominała już suszony rodzynek. Ubrałam dobrany strój codzienny i uczesałam czarno-białe włosy. Wzięłam torbę i pomaszerowałam do jego gabinetu.
- Czy zniszczę twój dzisiejszy grafik, jeśli przytulę cię na pożegnanie? - mruknęłam udając smutną.
- Jeśli chcesz się w ten sposób dorwać do mojego portfela, to nie wiem. - odpowiedział uśmiechnięty, uzupełniając papiery.
- Przecież nigdy bym cię nie okradła... -
- A dasz mi to na piśmie? - podszedł do mnie wyciągając wcześniej oszczędności i odłożył je na biurku. Otuliłam go tak mocno, że cofnął się odrobinę do tyłu. O to mi chodziło. Puściłam go lekko jedną ręką i chwyciłam szybko pieniądze. Gdy go później puściłam chowając je w dłoni wygiął mi rękę za plecami i odebrał swoją własność.
- Będę za tym tęsknić. - syknęłam sarkastycznie wyrywając się.
- Wiesz, że ja też? - pocałował mnie w policzek i puścił. Prychnęłam, wychodząc ze szklanego wieżowca, w którym mieszkał. Zjechałam windą na parter i żegnając się z uroczym recepcjonistą wyruszyłam na miasto.
- Dobrze Vi. - mamrotałam do siebie. - skoro straciłaś dach nad głową, trzeba znaleźć coś nowego. A raczej kogoś nowego... - z cichym chichotem rozpoczęłam "poszukiwania". W międzyczasie rozmyślałam co właściwie czuję do Fate'a. Kocham go? Może jak brata, ale to pewnie nigdy by się nie udało. Pewnie już sprowadził sobie nową. O nie, nie poddam się tak łatwo. Jeszcze mu pokażę! Postanowiłam, mocniej naciskając butem na podłoże, co zareagowało głośnym dźwiękiem spod koturna.
Właśnie dotarłam na przedmieścia, gdy moje uszy zetknęły się z rozkosznym pomrukiwaniem jak się okazało błękitnego Chevroleta. Nieświadomie zmieniłam kierunek, kiedy i do moich wyczulonych nozdrzy dotarł zapach wilczych pobratymców. Po kilku sekundach widziałam już dwójkę mężczyzn - jeden siedział za kółkiem auta, drugi grzebał przy silniku, przeklinając pod nosem. Podeszłam do tego, który miał zdecydowanie lepszy humor, pewnie spowodowany niepowodzeniem przyjaciela.
- Stało się coś? - spytałam odkładając walizkę i opierając dłonie na drzwiach.
- Kolega podjął za szybką decyzję o kupnie auta... - zaśmiał się nieuprzejmie.
- To wy chcieliście jechać do Vegas! - odkrzyknął tamten.
- Para samotnych samców? W Vegas? W niebieskim aucie? Albo jesteście gejami, albo zgubiliście towarzyszki. - stwierdziłam uszczypliwie.
- Albo jedno i drugie. - sprostował chłopak umazany smarem. Nie przejęłam się specjalnie tą uwagą, która może była na poważnie? Tak czy siak, w końcu go naprawią, więc trzeba walić prosto z mostu.
- A mogłabym zabrać się z wami?
< Arno, Shay? >
- Fate. Czego chcesz? - wymamrotałam uchylając powieki. Chłopak podniósł mnie szybko. Gdyby nie jego ręce obejmujące moje ramiona padłabym po raz kolejny na niewygodne panele.
- Znowu wróciłaś kompletnie pijana. Myślisz, że całe życie spędzisz pod tym dachem? - warknął. Widocznie sprawę pogorszyło to, że pieniądze na trunek wyciągnęłam z jego portfela.
- Hej, przepraszam no... Chyba nie chcesz mnie wyrzucić, prawda? - z kuszącym uśmieszkiem otuliłam jego szyję zbliżając się nieco.
- Vi, proszę. - mruknął odrobinę spokojniejszy, jednak odsunął się przy pocałunku. Zdjął moje dłonie z karku i wyciągnął z kieszeni drobny pliczek pieniędzy, które mi wręczył.
- Żartujesz?! - wydarłam się.
- Nie. - odparł stanowczo. Co prawda był mistrzem sarkazmu, ale jego ponury głos nie miał w sobie ani krzty humoru.
- Dasz mi chociaż chwilę na spakowanie się? - zamruczałam chcąc wyprosić trochę czasu.
- Jasne. Zrobię ci jakieś śniadanie... - obrócił się na pięcie w kierunku kuchni. Westchnęłam wyciągając torbę spod łóżka. Spakowałam wszystkie ubrania, przedmioty osobiste. Nie wierzę, że mnie wyrzucił. Po dłuższym momencie byłam już spakowana. Poszłam do jadalni, gdzie czekała na mnie ulubiona sałatka.
- Więc to mój ostatni posiłek, dlatego tak się postarałeś? - spytałam nadziewając kukurydzę na widelec.
- Wiesz, że zawsze będziesz dla mnie ważna. Ale ja tego dłużej nie zniosę. - odszedł od stołu mimo pełnego jeszcze talerza. Ja również straciłam apetyt, chociaż mój żołądek domagał się pożywienia, zwłaszcza, że znał wysokie umiejętności kulinarne Fate'a. Wzięłam długi prysznic, byle tylko przedłużyć swój pobyt w jego domu. Wyszłam dopiero, gdy moja skóra przypominała już suszony rodzynek. Ubrałam dobrany strój codzienny i uczesałam czarno-białe włosy. Wzięłam torbę i pomaszerowałam do jego gabinetu.
- Czy zniszczę twój dzisiejszy grafik, jeśli przytulę cię na pożegnanie? - mruknęłam udając smutną.
- Jeśli chcesz się w ten sposób dorwać do mojego portfela, to nie wiem. - odpowiedział uśmiechnięty, uzupełniając papiery.
- Przecież nigdy bym cię nie okradła... -
- A dasz mi to na piśmie? - podszedł do mnie wyciągając wcześniej oszczędności i odłożył je na biurku. Otuliłam go tak mocno, że cofnął się odrobinę do tyłu. O to mi chodziło. Puściłam go lekko jedną ręką i chwyciłam szybko pieniądze. Gdy go później puściłam chowając je w dłoni wygiął mi rękę za plecami i odebrał swoją własność.
- Będę za tym tęsknić. - syknęłam sarkastycznie wyrywając się.
- Wiesz, że ja też? - pocałował mnie w policzek i puścił. Prychnęłam, wychodząc ze szklanego wieżowca, w którym mieszkał. Zjechałam windą na parter i żegnając się z uroczym recepcjonistą wyruszyłam na miasto.
- Dobrze Vi. - mamrotałam do siebie. - skoro straciłaś dach nad głową, trzeba znaleźć coś nowego. A raczej kogoś nowego... - z cichym chichotem rozpoczęłam "poszukiwania". W międzyczasie rozmyślałam co właściwie czuję do Fate'a. Kocham go? Może jak brata, ale to pewnie nigdy by się nie udało. Pewnie już sprowadził sobie nową. O nie, nie poddam się tak łatwo. Jeszcze mu pokażę! Postanowiłam, mocniej naciskając butem na podłoże, co zareagowało głośnym dźwiękiem spod koturna.
Właśnie dotarłam na przedmieścia, gdy moje uszy zetknęły się z rozkosznym pomrukiwaniem jak się okazało błękitnego Chevroleta. Nieświadomie zmieniłam kierunek, kiedy i do moich wyczulonych nozdrzy dotarł zapach wilczych pobratymców. Po kilku sekundach widziałam już dwójkę mężczyzn - jeden siedział za kółkiem auta, drugi grzebał przy silniku, przeklinając pod nosem. Podeszłam do tego, który miał zdecydowanie lepszy humor, pewnie spowodowany niepowodzeniem przyjaciela.
- Stało się coś? - spytałam odkładając walizkę i opierając dłonie na drzwiach.
- Kolega podjął za szybką decyzję o kupnie auta... - zaśmiał się nieuprzejmie.
- To wy chcieliście jechać do Vegas! - odkrzyknął tamten.
- Para samotnych samców? W Vegas? W niebieskim aucie? Albo jesteście gejami, albo zgubiliście towarzyszki. - stwierdziłam uszczypliwie.
- Albo jedno i drugie. - sprostował chłopak umazany smarem. Nie przejęłam się specjalnie tą uwagą, która może była na poważnie? Tak czy siak, w końcu go naprawią, więc trzeba walić prosto z mostu.
- A mogłabym zabrać się z wami?
< Arno, Shay? >
19 sty 2015
Od Insaki ,,Nowa przyjaźń?'' cz.3
-Wiesz... ja chciałabym być... - powiedziałam i zaczęłam znowu bawić się trawą
-No powiedz, wiesz że możesz mi to powiedzieć. - uśmiechnęła się do mnie
-Matką - wyszeptałam tak cicho że ja prawie siebie nie usłyszałam
-Kim?
-Mamą...
-Wiesz że to się kiedyś spełni. - pocieszała mnie na duchu chodź ja wiedziałam że tak nie będzie
-To się nie spełni... nikt mnie nie kocha. I nie pokocha. Ja o tym wiem, i już się z tym pogodziłam.
-No przestań.
-Możemy zmienić temat? - powiedziałam nieco zła
-Możemy... Może pokarzesz mi kilka motyli co?
-No pokazać mogę, mogę nawet coś więcej niż pokazać. CHODŹ! - zmieniłam się w człowieka tak jak i ona i pociągnęłam ją za rękę
***
Po chyba kilku minutach byłyśmy ukryte w krzakach, Rosalie podziwiała zupełnie coś innego niż motyl, ona podziwiała kamień... co w kamieniu takiego interesującego? Dla mnie nic...
-Czemu patrzysz na kamień?
-Ja? Ja nie patrze na kamień.
-To na co?
-Na tego robaczka
-Aha... Dobra patrz - pokazałam jej łapą zwyczajnego motyla białego
-Piękny... - wyszeptała
-Wiem. Tam jest ''mój'' motyl - pokazałam jej teraz ''mojego'' motyla królewskiego
<Rosalie?>
-No powiedz, wiesz że możesz mi to powiedzieć. - uśmiechnęła się do mnie
-Matką - wyszeptałam tak cicho że ja prawie siebie nie usłyszałam
-Kim?
-Mamą...
-Wiesz że to się kiedyś spełni. - pocieszała mnie na duchu chodź ja wiedziałam że tak nie będzie
-To się nie spełni... nikt mnie nie kocha. I nie pokocha. Ja o tym wiem, i już się z tym pogodziłam.
-No przestań.
-Możemy zmienić temat? - powiedziałam nieco zła
-Możemy... Może pokarzesz mi kilka motyli co?
-No pokazać mogę, mogę nawet coś więcej niż pokazać. CHODŹ! - zmieniłam się w człowieka tak jak i ona i pociągnęłam ją za rękę
***
Po chyba kilku minutach byłyśmy ukryte w krzakach, Rosalie podziwiała zupełnie coś innego niż motyl, ona podziwiała kamień... co w kamieniu takiego interesującego? Dla mnie nic...
-Czemu patrzysz na kamień?
-Ja? Ja nie patrze na kamień.
-To na co?
-Na tego robaczka
-Aha... Dobra patrz - pokazałam jej łapą zwyczajnego motyla białego
-Piękny... - wyszeptała
-Wiem. Tam jest ''mój'' motyl - pokazałam jej teraz ''mojego'' motyla królewskiego
<Rosalie?>
Od Rosalie ,,Nowa przyjaźń?'' cz.2
Byłam bardzo podekscytowana spotkaniem z Insaki. Myśląc dziewczyna ma swoje problemy..powinnam ją pocieszyć. Brakowało mi takiej przyjaciółki gdyż i tak byłam sama. Chciałam podzielić się z nią każdym słowem...jak przyjaciółka. Może w końcu moje życie się zmieni - na lepsze. Miałam dosyć siedzenia samej...w końcu czas to zmienić. Poszłam na to samo miejsce co wczoraj gadałyśmy. Siedziała tam ze spuszczoną głową i bawiła się trawą.
- Hej - krzyknęłam
- Och jak się cieszę, że przyszłaś- na jej twarzy ujrzałam szczęście.
Usiadłam obok niej.
- Wiesz nie wyobrażałabym sobie tu nie przyjść...- zapatrzyłam się w wodę.- Myślę że chłopacy są jak woda...spróbuj ich chwycić, ale i tak uciekną.
- Co za pomysł...skąd ja to wiem - prychnęła. Nie miałam zamiaru jej rozzłościć więc zmieniłam temat.
- Powiedz dlaczego interesują cię motyle?
- Są przepiękne..gdy..latają nie mogę od nich odciągnąć wzroku. Ogólnie one są ciekawymi stworzeniami. - przy okazji obie zauważyłyśmy jednego. Był naprawdę cudowny,w końcu zauważyłam jaki świat może być piękny...
Tak sobie pomyślałam ,że Insa mogła by być motylem. Tak...wyobrażam ją sobie teraz.
Byłaby szczęśliwsza. Widać po niej ,że coś ją dręczy.
- Powiedz mi co cię dręczy..ja ci pomogę - zapytałam....
<Insaki?>
- Hej - krzyknęłam
- Och jak się cieszę, że przyszłaś- na jej twarzy ujrzałam szczęście.
Usiadłam obok niej.
- Wiesz nie wyobrażałabym sobie tu nie przyjść...- zapatrzyłam się w wodę.- Myślę że chłopacy są jak woda...spróbuj ich chwycić, ale i tak uciekną.
- Co za pomysł...skąd ja to wiem - prychnęła. Nie miałam zamiaru jej rozzłościć więc zmieniłam temat.
- Powiedz dlaczego interesują cię motyle?
- Są przepiękne..gdy..latają nie mogę od nich odciągnąć wzroku. Ogólnie one są ciekawymi stworzeniami. - przy okazji obie zauważyłyśmy jednego. Był naprawdę cudowny,w końcu zauważyłam jaki świat może być piękny...
Tak sobie pomyślałam ,że Insa mogła by być motylem. Tak...wyobrażam ją sobie teraz.
Byłaby szczęśliwsza. Widać po niej ,że coś ją dręczy.
- Powiedz mi co cię dręczy..ja ci pomogę - zapytałam....
<Insaki?>
Od Insaki ,,Nowa przyjaźń?'' cz.1
Przechodziłam po terenach watahy tak jak co dzień na rozprostowanie łap, z daleka zauważyłam waderę siedzącą nad brzegiem Wiecznych Jezior, podeszłam trochę do niej
-Cześć, jak się nazywasz?
-Rosalie a ty?
-Insaki - powiedziałam i usiadłam obok niej
-Co cię tu sprowadza?
-Eh.. długa historia.
-Aha... moja w sumie też
-Masz... rodzine?
-Nie, a ty?
-Ja.. nie chce o niej rozmawiać...za dużo przez nią wycierpiałam.
-Oh... przykro mi. Wiesz co, fajna jesteś.
-Dzięki, ty też
Gadałyśmy sobie dobre kilka godzin, poznałyśmy się lepiej, zachodziła noc
-Już późno... - spojrzałam w niebo
-No racja. Ja chyba już pójdę. Do jutra.
-Do jutra! - krzyknełam gdy wadera odchodziła
Wróciłam do jaskini i zasnęłam, następnego dnia znowu chciałam się z nią spotkać.
<Rosalie? Sory że takie długie ale w środku pisania weny mi zabrakło ;-; >
-Cześć, jak się nazywasz?
-Rosalie a ty?
-Insaki - powiedziałam i usiadłam obok niej
-Co cię tu sprowadza?
-Eh.. długa historia.
-Aha... moja w sumie też
-Masz... rodzine?
-Nie, a ty?
-Ja.. nie chce o niej rozmawiać...za dużo przez nią wycierpiałam.
-Oh... przykro mi. Wiesz co, fajna jesteś.
-Dzięki, ty też
Gadałyśmy sobie dobre kilka godzin, poznałyśmy się lepiej, zachodziła noc
-Już późno... - spojrzałam w niebo
-No racja. Ja chyba już pójdę. Do jutra.
-Do jutra! - krzyknełam gdy wadera odchodziła
Wróciłam do jaskini i zasnęłam, następnego dnia znowu chciałam się z nią spotkać.
<Rosalie? Sory że takie długie ale w środku pisania weny mi zabrakło ;-; >
18 sty 2015
Od Shay'a ,,Nowe Życie" cz.18 (cd. Insaki/Arno)
Rano miał takiego kaca jak nigdy, a w dodatku obudził się na podłodzę w kałuży swojej śliny z dupą w górze. "WHAT THE FUCK?! Co się właśnie stało?" Automatycznie podniósł się na kolana i rozejrzał jak surykatka po pokoju. "Widział to ktoś?" Motylica patrzyła na mnie z uniesioną brwią, a po tem zaczęła się śmiać. Jego usta odruchowo zacisneły się w cięką linie.
-Coś ciekawego mnie omieło tej nocy?-spytałem cicho.
-Chyba że nie pamiętasz to wygraną-nie przestawała się śmiać.
-To akurat pamiętam, więc po za tym nic?-dopytywałem się dalej.
-Nic-zgryzła wagrę aby powstrzymać swoje rozbawienie, po tych słowach odczuł ogromną ulgę.
Podniosł się tylko aby usiąść na krawędzi łóżka i schować podkrążone oczy w dłoniach wplątując końcówki palców w rozpuszczone włosy. Z łazienki wyszedł Arno ze szczoteczką do zębów w dłoni i ręcznikiem na karku.
-Radzę ci się ogarnąć-stwierdził wymachując przedmiotem.
-Zamierzam-podniosł na niego zmęczony wzrok-Dziś bez kasyna.
***
Wieczorem Insa przyprowadziła paru 'znajomych' pomijając fakt że pozała ich wczoraj pijana. Przynieśli oni wódki i whiskey od cholery. "Czyżby znowu pijacka noc? Nie z idiotami nie pije, już wole sam". Arno miał to samo podejście, oni wszystcy pili, a my we dwaj patrzyliśmy na ten striptiz jej koleżanek i jej samej z złośliwym uśmiechem i uniosionymi brwiami. "Niewruszeni"-śmiał się w głowie, ale jednak namówili nas na whiskey, coś do czego Shay ma słabość...niestety.
***
Było tuż nad ranem kiedy się wynieśli. Shay odporni na małą ilość alkoholu byli trzeźwi rozumem nogami już nie bardzo więc we trójkę rzucili się łóżko. Arno puścił mi oczko na pewien znak. HA! Teraz najlepsze....
<reszta w zakładce 'Opowiadania +18'>
-Coś ciekawego mnie omieło tej nocy?-spytałem cicho.
-Chyba że nie pamiętasz to wygraną-nie przestawała się śmiać.
-To akurat pamiętam, więc po za tym nic?-dopytywałem się dalej.
-Nic-zgryzła wagrę aby powstrzymać swoje rozbawienie, po tych słowach odczuł ogromną ulgę.
Podniosł się tylko aby usiąść na krawędzi łóżka i schować podkrążone oczy w dłoniach wplątując końcówki palców w rozpuszczone włosy. Z łazienki wyszedł Arno ze szczoteczką do zębów w dłoni i ręcznikiem na karku.
-Radzę ci się ogarnąć-stwierdził wymachując przedmiotem.
-Zamierzam-podniosł na niego zmęczony wzrok-Dziś bez kasyna.
***
Wieczorem Insa przyprowadziła paru 'znajomych' pomijając fakt że pozała ich wczoraj pijana. Przynieśli oni wódki i whiskey od cholery. "Czyżby znowu pijacka noc? Nie z idiotami nie pije, już wole sam". Arno miał to samo podejście, oni wszystcy pili, a my we dwaj patrzyliśmy na ten striptiz jej koleżanek i jej samej z złośliwym uśmiechem i uniosionymi brwiami. "Niewruszeni"-śmiał się w głowie, ale jednak namówili nas na whiskey, coś do czego Shay ma słabość...niestety.
***
Było tuż nad ranem kiedy się wynieśli. Shay odporni na małą ilość alkoholu byli trzeźwi rozumem nogami już nie bardzo więc we trójkę rzucili się łóżko. Arno puścił mi oczko na pewien znak. HA! Teraz najlepsze....
<reszta w zakładce 'Opowiadania +18'>
17 sty 2015
Od Arna "Nowe życie" cz.17 (cd. Insaki/Shay)
Może powinienem wcześniej uświadomić Shay'a, że w pokera jestem niepokonanym mistrzem? Nah, sądzę, że to nie było aż tak potrzebne. Zwłaszcza, kiedy moja taktyka tak świetnie działała. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego podczas gier karcianych wszyscy mają kamienną mimikę twarzy. Ja zawsze się uśmiechałem. Czasami niekoniecznie przyjaźnie. Czasami niekoniecznie sympatycznie. Blade często powtarzał mi: "Kiedyś dostaniesz takiego skurczu twarzy, że ci tak zostanie."
Właśnie. Blade.
Odchrząknąłem cicho, chowając dosyć spory plik banknotów do kieszeni podczas przechodzenia obok jakiejś latarni. Shay z cwaniackim uśmieszkiem liczył własne pieniądze, Insaki zaś zdawała się mieć niesamowitą ochotę na śpiewanie. Musiało jej szybko przejść, bo padła na podłogę jak długa, podniosła się i w tym momencie byłem zmuszony zaprowadzić ją za rączkę do hotelu. Się jeszcze dziecię zgubi, a potem odnajdzie w łóżku nie tego, co trzeba.
I wyszedłem właśnie na hipokrytę.
Bo ja obudziłem się w łóżku nie tym, co potrzeba. Po powrocie do pokoju bardzo możliwe, że zbyt ochoczo dorwaliśmy się do procentów. Bardzo możliwe też, że krzyczeliśmy coś przez okno. A jeszcze bardziej prawdopodobne było to, że nie chcieliśmy się rozdzielać przez niezidentyfikowanego potwora w kącie pokoju (którym rano okazała się zwykła kupka ubrań), więc poszliśmy spać wpleceni w jedną pościel. Jednak do teraz nie wiem, skąd wziął się miętowy cukierek w moich włosach. Za to nigdy nie zapomnę widoku śpiącego Shaya. A raczej Shaya-człowieka-gumy. Facet leżał z nogami na ścianie (to możliwe), głową na moim biednym, Bogu winnym kolanie i rękoma powyginanymi w chiński paragraf. Miałem go nawet ochotę rozplątać, bo mi się żal kolesia zrobiło.
Insaki zaś chyba już nie spała. Miotała nieprzytomne spojrzenie we mnie, moje miętowe włosy i zmartwychwstającego gospodarza.
- Ja - zacząłem cicho i zaraz tego pożałowałem. Musiałem chwilę pomlaskać, żeby uzyskać pełną sprawność szczęki. I ten świeży oddech, och Arno, jak zwykle elegancko. - Zajmuję pierwszy łazienkę - dokończyłem po chwili, mrużąc oczy i wlokąc się, dosłownie wlokąc się do toalety. Musiałem pozbyć się tego cukierka z włosów. I użyć jakiejś pasty do zębów. Jezu, czy to siniak? Na karku?
Właśnie. Blade.
Odchrząknąłem cicho, chowając dosyć spory plik banknotów do kieszeni podczas przechodzenia obok jakiejś latarni. Shay z cwaniackim uśmieszkiem liczył własne pieniądze, Insaki zaś zdawała się mieć niesamowitą ochotę na śpiewanie. Musiało jej szybko przejść, bo padła na podłogę jak długa, podniosła się i w tym momencie byłem zmuszony zaprowadzić ją za rączkę do hotelu. Się jeszcze dziecię zgubi, a potem odnajdzie w łóżku nie tego, co trzeba.
I wyszedłem właśnie na hipokrytę.
Bo ja obudziłem się w łóżku nie tym, co potrzeba. Po powrocie do pokoju bardzo możliwe, że zbyt ochoczo dorwaliśmy się do procentów. Bardzo możliwe też, że krzyczeliśmy coś przez okno. A jeszcze bardziej prawdopodobne było to, że nie chcieliśmy się rozdzielać przez niezidentyfikowanego potwora w kącie pokoju (którym rano okazała się zwykła kupka ubrań), więc poszliśmy spać wpleceni w jedną pościel. Jednak do teraz nie wiem, skąd wziął się miętowy cukierek w moich włosach. Za to nigdy nie zapomnę widoku śpiącego Shaya. A raczej Shaya-człowieka-gumy. Facet leżał z nogami na ścianie (to możliwe), głową na moim biednym, Bogu winnym kolanie i rękoma powyginanymi w chiński paragraf. Miałem go nawet ochotę rozplątać, bo mi się żal kolesia zrobiło.
Insaki zaś chyba już nie spała. Miotała nieprzytomne spojrzenie we mnie, moje miętowe włosy i zmartwychwstającego gospodarza.
- Ja - zacząłem cicho i zaraz tego pożałowałem. Musiałem chwilę pomlaskać, żeby uzyskać pełną sprawność szczęki. I ten świeży oddech, och Arno, jak zwykle elegancko. - Zajmuję pierwszy łazienkę - dokończyłem po chwili, mrużąc oczy i wlokąc się, dosłownie wlokąc się do toalety. Musiałem pozbyć się tego cukierka z włosów. I użyć jakiejś pasty do zębów. Jezu, czy to siniak? Na karku?
16 sty 2015
Od Insaki ,,Nowe życie'' cz. 16 (Shay/Arno)
Jezu, jest północ a Shay jeszcze chce grać w pokera i inne takie, ja sie na tym całkowicie nie znam
-Ej Shay, ty umiesz w to grać?
-No jasne, a co?
-Nie nic, tak sie pytam - skrzyżowałam za plecami palce i poszłam dalej - Jezus, Maria... jak można w to grać... - szepnełam
Obok przechodził kelner z tacą, szybkim ruchem zabrałam mu z tacy kieliszek, z daleka widziałam grających w jakąś z tych gier Shay'a i Arna, po wybiciu kieliszka podeszłam do baru i prosiłam o więcej, z jednego zrobiło się pięć, z pięciu dziesięć i tak dalej
***
Skończyłam chyba na siedemnastu, oni ciągle grają, ja nie rozumiem co w tym takiego fajnego, dla farciarzy majątek wzbogaca się o niezłą sume, ale dla innych to wszystko rujnuje, te gry o zakłady moim zdaniem są dziwne, spojrzałam na mój zegarek
-O boże... już pierwsza w nocy... no ale niech sobie pograją - wyszeptałam - jutro dam im tą wódkę co kupiłam.
Shay znowu wygrał, o Jezu on chyba z tąd nie wyjdzie w ciągu dobrych dwóch godzin
***
Dobra już dosyć, jest trzecia w nocy a ja nie chce mieć w sobie ponad dwóch promili alkoholu
-Dobra idziemy. - powiedziałam im a oni już poszli ze mną do hotelu
Shay liczył kase którą wygrał, a Arno swoje, idzie cicho, ja bym z chęcią pośpiewała no ale jak oni nie śpiewają to nie wypada, wtedy film mi sie urwał, obudziłam się o chyba czwartej w nocy, chłopaki leżeli w łóżkach jak pacjenci na sali(ale powiedziane)
(Shay/Arno)
-Ej Shay, ty umiesz w to grać?
-No jasne, a co?
-Nie nic, tak sie pytam - skrzyżowałam za plecami palce i poszłam dalej - Jezus, Maria... jak można w to grać... - szepnełam
Obok przechodził kelner z tacą, szybkim ruchem zabrałam mu z tacy kieliszek, z daleka widziałam grających w jakąś z tych gier Shay'a i Arna, po wybiciu kieliszka podeszłam do baru i prosiłam o więcej, z jednego zrobiło się pięć, z pięciu dziesięć i tak dalej
***
Skończyłam chyba na siedemnastu, oni ciągle grają, ja nie rozumiem co w tym takiego fajnego, dla farciarzy majątek wzbogaca się o niezłą sume, ale dla innych to wszystko rujnuje, te gry o zakłady moim zdaniem są dziwne, spojrzałam na mój zegarek
-O boże... już pierwsza w nocy... no ale niech sobie pograją - wyszeptałam - jutro dam im tą wódkę co kupiłam.
Shay znowu wygrał, o Jezu on chyba z tąd nie wyjdzie w ciągu dobrych dwóch godzin
***
Dobra już dosyć, jest trzecia w nocy a ja nie chce mieć w sobie ponad dwóch promili alkoholu
-Dobra idziemy. - powiedziałam im a oni już poszli ze mną do hotelu
Shay liczył kase którą wygrał, a Arno swoje, idzie cicho, ja bym z chęcią pośpiewała no ale jak oni nie śpiewają to nie wypada, wtedy film mi sie urwał, obudziłam się o chyba czwartej w nocy, chłopaki leżeli w łóżkach jak pacjenci na sali(ale powiedziane)
(Shay/Arno)
15 sty 2015
Od Shay'a ,,Nowe Życie" cz. 15 (cd. Isnaki/Arno)
Arno zaczął uśmiechać się do recepcjonistki która tylko zapisywała dane które jej podawałęm, nawet nie chciała naszych dowodów osobistych. Spytałem o cene pokoi za osobę, a ta mi odpowiedziała:
-Omówimy pooootem.
Miałem ochotę zacząć się śmiać, ale nie wypada. Arno jeszcze jak wchodziliśmy na piętro pomachał jej. Co się dzieje? Na pół piętrze nie wytrzymałem zacząłem się śmiać, a on po mnie. Kobieta była brzydka i dała się wkołować. To było piękne co zrobił. Nie mogłem otworzyć drzwi, bo brzuch mnie bolał a ręka mi sie trzesła, Arno miał podobnie, drzwi otworzyła równie rozbawiona "motylica" (XDD motylica hahaha). Zamierzałem ich wyciągnąć do kasyna. W sumie raz się żyje. Wyszliśmy wioczorem z hotelu. Nie braliśmy samochodu, bo mieliśmy blisko do 'Royal Resort'. Impreza trwała tam w dobre. Pokzałem strażnikowi nasze dowody i spokojnie sobie weszliśmy dalej. Ludzi? Full. Ale zabawa też jest! Zabrałem barmanowi z tacy whiskey i odrazu wypiłem. "Na rozgrzanie"-powiedziałem sobie w myślach.
-To co zagramy w ruletkę, na maszynach czy pokera?-zaśmiałem się.
<XDD THIS>
-Omówimy pooootem.
Miałem ochotę zacząć się śmiać, ale nie wypada. Arno jeszcze jak wchodziliśmy na piętro pomachał jej. Co się dzieje? Na pół piętrze nie wytrzymałem zacząłem się śmiać, a on po mnie. Kobieta była brzydka i dała się wkołować. To było piękne co zrobił. Nie mogłem otworzyć drzwi, bo brzuch mnie bolał a ręka mi sie trzesła, Arno miał podobnie, drzwi otworzyła równie rozbawiona "motylica" (XDD motylica hahaha). Zamierzałem ich wyciągnąć do kasyna. W sumie raz się żyje. Wyszliśmy wioczorem z hotelu. Nie braliśmy samochodu, bo mieliśmy blisko do 'Royal Resort'. Impreza trwała tam w dobre. Pokzałem strażnikowi nasze dowody i spokojnie sobie weszliśmy dalej. Ludzi? Full. Ale zabawa też jest! Zabrałem barmanowi z tacy whiskey i odrazu wypiłem. "Na rozgrzanie"-powiedziałem sobie w myślach.
-To co zagramy w ruletkę, na maszynach czy pokera?-zaśmiałem się.
<XDD THIS>
Od Arna "Nowe życie" cz.14 (cd. Insaki/Shay)
Cóż.
Pamiętam, że przyszedłem tu na trening, tak, tego jestem pewien. Następnie w magiczny sposób przekonałem Shay'a do niezbyt czystego zakładu (los chciał, że jestem przystojniejszy), pohasaliśmy z nową znajomą po lesie, zjedliśmy grzecznie poziomki i zrobiliśmy malinki, załapaliśmy się na gapę do przemiłego, choć podejrzanie cichego mężczyzny i teraz jesteśmy tutaj. W wypożyczalni aut. Skąd kupiliśmy. Auto. Cholera, kiedy umawiałem się z Shayem na krótkie spotkanie, nie przewidziałem, że skończę w Chevrolecie. Który w dodatku właśnie zmierzał do Las Vegas. Ja... W sumie mogłem im powiedzieć, że zostawiłem żelazko włączone. Mam wrażenie, że uwierzyliby bez kiwnięcia palcem.
Rozłożyłem się na swoim siedzeniu pasażera, ostrożnie oddalając od siebie rękę Insy. Jeżeli tak miała na imię. Coś na I, jeśli dobrze zapamiętałem z rozmowy. Nieważne, może będę po prostu na nią mówić Motyl? Pasuje jej. A na Shaya mógłbym mówić Rozgwiazda, ale nie wiem, czy by to przyjął z wymaganym spokojem.
- Rozumiem, że skoro nasz bogacz Shay zapłacił za auto, to i zapłaci za hotel - mruknąłem nonszalancko, unosząc lekko brew i spoglądając z lekkim rozbawieniem na chłopaka siedzącego obok. - Od razu zaklepuję sobie miejsce pod oknem.
Podjechaliśmy pod pierwszy lepszy hotel, jaki zauważyliśmy na horyzoncie. Z daleka czułem, że z recepcją będzie ciężko. Kilka dodatkowych oddechów. Chyba nawet przyspieszonych. Nie jestem pewien, czy będę mógł się tam skupić. Ale znajdę sposób na zrelaksowanie się, w końcu lubię się czasem zapomnieć.
Wyszedłem z samochodu, od razu prostując biedne kości i przeczesując włosy długimi palcami. Nie związałem ich, przez co opadały miękko na ramiona, od czasu do czasu gubiąc się niepotrzebnie przy moich oczach. Lubiłem je, lecz czasami nazbyt przeszkadzały. Co nie zmienia faktu, że chyba kobiety wolą mnie w rozpuszczonych. Więc w takich pozostałem. Może nawet uda cię wycyganić zniżkę na pokój? A może nawet nie tylko? Automatycznie uśmiechnąłem się zalotnie.
Pamiętam, że przyszedłem tu na trening, tak, tego jestem pewien. Następnie w magiczny sposób przekonałem Shay'a do niezbyt czystego zakładu (los chciał, że jestem przystojniejszy), pohasaliśmy z nową znajomą po lesie, zjedliśmy grzecznie poziomki i zrobiliśmy malinki, załapaliśmy się na gapę do przemiłego, choć podejrzanie cichego mężczyzny i teraz jesteśmy tutaj. W wypożyczalni aut. Skąd kupiliśmy. Auto. Cholera, kiedy umawiałem się z Shayem na krótkie spotkanie, nie przewidziałem, że skończę w Chevrolecie. Który w dodatku właśnie zmierzał do Las Vegas. Ja... W sumie mogłem im powiedzieć, że zostawiłem żelazko włączone. Mam wrażenie, że uwierzyliby bez kiwnięcia palcem.
Rozłożyłem się na swoim siedzeniu pasażera, ostrożnie oddalając od siebie rękę Insy. Jeżeli tak miała na imię. Coś na I, jeśli dobrze zapamiętałem z rozmowy. Nieważne, może będę po prostu na nią mówić Motyl? Pasuje jej. A na Shaya mógłbym mówić Rozgwiazda, ale nie wiem, czy by to przyjął z wymaganym spokojem.
- Rozumiem, że skoro nasz bogacz Shay zapłacił za auto, to i zapłaci za hotel - mruknąłem nonszalancko, unosząc lekko brew i spoglądając z lekkim rozbawieniem na chłopaka siedzącego obok. - Od razu zaklepuję sobie miejsce pod oknem.
Podjechaliśmy pod pierwszy lepszy hotel, jaki zauważyliśmy na horyzoncie. Z daleka czułem, że z recepcją będzie ciężko. Kilka dodatkowych oddechów. Chyba nawet przyspieszonych. Nie jestem pewien, czy będę mógł się tam skupić. Ale znajdę sposób na zrelaksowanie się, w końcu lubię się czasem zapomnieć.
Wyszedłem z samochodu, od razu prostując biedne kości i przeczesując włosy długimi palcami. Nie związałem ich, przez co opadały miękko na ramiona, od czasu do czasu gubiąc się niepotrzebnie przy moich oczach. Lubiłem je, lecz czasami nazbyt przeszkadzały. Co nie zmienia faktu, że chyba kobiety wolą mnie w rozpuszczonych. Więc w takich pozostałem. Może nawet uda cię wycyganić zniżkę na pokój? A może nawet nie tylko? Automatycznie uśmiechnąłem się zalotnie.
Od Insaki ,,Nowe życie'' cz.13 (Shay/Arno)
-Las Vegas! Jedziemy! -krzyknełam.
-Wh!!!! -krzykneli po mnie.
-Shay dodaj do gazu! -powiedziałam.
Shay dodał do gazu i jechaliśmy jak wiatr.
-Chłopaki zaczekajcie musze iść do sklepu...
Shay zatrzymał się przy najbliższym sklepie.
-Dobra poczekajcie...
***
Kupiłam im niespodziankę, dostaną ją w Las Vegas.
-Dobra chodźmy, już gotowa.
-No to wsiadaj i jedziemy! - machnął w swoją strone Arno.
-No już, już! - krzyknęłam.
Wskoczyłam do wozu i ruszyliśmy ''z kopyta'' w strone Las Vegas.
***
Jechaliśmy tak godzine, przed nami było zachodzące słońce.
-Pięknie tu-wyszeptałam.
-Masz racje Insa.
-No to zatrzymujemy się w hotelu?
-No jasne że tak, może i wilkiem jestem ale jako człowiek na ziemi nie śpie - powiedziałam i poczochrałam im włosy.
-No daj spokój... - powiedział Arno i zabrał mi ręce.
-No to jedź do hotolu - powiedziałam, a Shay tak zrobił.
(Shay/Arno)
-Wh!!!! -krzykneli po mnie.
-Shay dodaj do gazu! -powiedziałam.
Shay dodał do gazu i jechaliśmy jak wiatr.
-Chłopaki zaczekajcie musze iść do sklepu...
Shay zatrzymał się przy najbliższym sklepie.
-Dobra poczekajcie...
***
Kupiłam im niespodziankę, dostaną ją w Las Vegas.
-Dobra chodźmy, już gotowa.
-No to wsiadaj i jedziemy! - machnął w swoją strone Arno.
-No już, już! - krzyknęłam.
Wskoczyłam do wozu i ruszyliśmy ''z kopyta'' w strone Las Vegas.
***
Jechaliśmy tak godzine, przed nami było zachodzące słońce.
-Pięknie tu-wyszeptałam.
-Masz racje Insa.
-No to zatrzymujemy się w hotelu?
-No jasne że tak, może i wilkiem jestem ale jako człowiek na ziemi nie śpie - powiedziałam i poczochrałam im włosy.
-No daj spokój... - powiedział Arno i zabrał mi ręce.
-No to jedź do hotolu - powiedziałam, a Shay tak zrobił.
(Shay/Arno)
Od Shay'a "Nowe życie" cz.12 (cd. Insaki/Arno)
Odrazu wpadł mi w oko niebieski Chevrolet Camaro.
-Mam pytanie-zwróciłem się do mężczyzny.
-Słucham?-uniósł lekko brew z handlarskim uśmiechem.
-Może jednak nie wyporzyczyć?-uśmiechnąłęm się do nich przez ramię. Dziewczyna zaczęła skakać, a Arno tylko się chytrze uśmiechnął- Ile pan chcę za SS z 1968?
-Sporo wart kiedy jest jak nowy, ten ma trochę tapicerkę zniszczoną-wzruszył ramionami-Oddam go za hmm trzynaście?
-Niezła suma-stwierdziłem-Mógłbym go obejrzeć?
-Jasne, jasne-powiedział szybko i otworzył drzwi samochodu.
Zacząłęm oceniać tapicerka nie jest trochę zniszczona trochę-bardzo. Pokręciłem głową. Cholera, ale da się przeżyć, kiedyś się ją odda do naprawy. Podeszłem do przodu chevroleta i uniosłem klapę. No ale silnik to cudo muszę przyznać, z takim silnikiem, powinien podwyższyć cenę, no ale po co? Znowu pokręciłem głową. Facet uniósł brwi w niedowierzaniu.
-Nie jest zły, ale tapicerka mi się naprawdę nie podoba i ta rysa na zderzaku niech pan spojrzy-mruknąłem zakładając ręce na piersi.
-Wiem proszę pana-mruknął niezadowolony-trzynaście idzie?
-Jedynaście najwyżej-nie zmieniałem wyrazu twarzy.
-CO?-oczy nie mało mu wypłyneły- Dwanaście i pół?
-Jedynaście i pół?-zacząłem się targować.
-Nie ma mowy, dwanaście trzysta?
-Dwanaście i go biorę-powiedzięłem z miłym uśmiechem podając mu dłoń. Mężczyzna weschnął i złapał mnie za dłoń.
-Idzie-mruknął nie zadowolony, ale takie już jest życie...Bywa.
-Można zapłacić kartą?-wyjałem porfel. (PORFEL XDDDDD)
-Tak tak jasnę-podszedł po czytnik- Zbliżeniowo?
-Nie-mruknąłęm i włożyłem kartę na jej miejsce w czytniku. Mężczyzna wpisał kod w drugim, po chwili ja swój. Jak to dobrze mieć pewną sumkę na koncie. Dostałem kluczyk i papier do uzupełnienia. Wszystko szybko zapisałem tak, że pewnie facet tego nie rozczyta, ale cóż.
-NO KOCHANI MAMY SWÓJ SAMOCHÓD!-rozłożyłem ręce z uśmiechem.
-Możemy jechać tam gdzie się nam podoba!-ucieszyła się Insa.
-Jedziemy do Vegas?-zaproponawał Arno.
-Świetny pomysł przyjacielu!-pochwiliłem go.
-TAK!-krzyknęła Insaki, a Arno ją wziął na ręce i posadził w kabriolecie.
-Ja prowadzę-oznajmiłem.
Arno usiadł obok mnie na miejscu pasażera.
<to co lecim do Vegas XD>
-Mam pytanie-zwróciłem się do mężczyzny.
-Słucham?-uniósł lekko brew z handlarskim uśmiechem.
-Może jednak nie wyporzyczyć?-uśmiechnąłęm się do nich przez ramię. Dziewczyna zaczęła skakać, a Arno tylko się chytrze uśmiechnął- Ile pan chcę za SS z 1968?
-Sporo wart kiedy jest jak nowy, ten ma trochę tapicerkę zniszczoną-wzruszył ramionami-Oddam go za hmm trzynaście?
-Niezła suma-stwierdziłem-Mógłbym go obejrzeć?
-Jasne, jasne-powiedział szybko i otworzył drzwi samochodu.
Zacząłęm oceniać tapicerka nie jest trochę zniszczona trochę-bardzo. Pokręciłem głową. Cholera, ale da się przeżyć, kiedyś się ją odda do naprawy. Podeszłem do przodu chevroleta i uniosłem klapę. No ale silnik to cudo muszę przyznać, z takim silnikiem, powinien podwyższyć cenę, no ale po co? Znowu pokręciłem głową. Facet uniósł brwi w niedowierzaniu.
-Nie jest zły, ale tapicerka mi się naprawdę nie podoba i ta rysa na zderzaku niech pan spojrzy-mruknąłem zakładając ręce na piersi.
-Wiem proszę pana-mruknął niezadowolony-trzynaście idzie?
-Jedynaście najwyżej-nie zmieniałem wyrazu twarzy.
-CO?-oczy nie mało mu wypłyneły- Dwanaście i pół?
-Jedynaście i pół?-zacząłem się targować.
-Nie ma mowy, dwanaście trzysta?
-Dwanaście i go biorę-powiedzięłem z miłym uśmiechem podając mu dłoń. Mężczyzna weschnął i złapał mnie za dłoń.
-Idzie-mruknął nie zadowolony, ale takie już jest życie...Bywa.
-Można zapłacić kartą?-wyjałem porfel. (PORFEL XDDDDD)
-Tak tak jasnę-podszedł po czytnik- Zbliżeniowo?
-Nie-mruknąłęm i włożyłem kartę na jej miejsce w czytniku. Mężczyzna wpisał kod w drugim, po chwili ja swój. Jak to dobrze mieć pewną sumkę na koncie. Dostałem kluczyk i papier do uzupełnienia. Wszystko szybko zapisałem tak, że pewnie facet tego nie rozczyta, ale cóż.
-NO KOCHANI MAMY SWÓJ SAMOCHÓD!-rozłożyłem ręce z uśmiechem.
-Możemy jechać tam gdzie się nam podoba!-ucieszyła się Insa.
-Jedziemy do Vegas?-zaproponawał Arno.
-Świetny pomysł przyjacielu!-pochwiliłem go.
-TAK!-krzyknęła Insaki, a Arno ją wziął na ręce i posadził w kabriolecie.
-Ja prowadzę-oznajmiłem.
Arno usiadł obok mnie na miejscu pasażera.
<to co lecim do Vegas XD>
Od Insaki ,,Nowe życie'' cz.11 (Arno/Shay)
Ugryzłam swoje wargi, po czym Shay wepchnął mnie do wody.
- Woda jest świetna! Chodź Shay!
Shay od razu wskoczył do wody i zaczeliśmy się oblewać (pluskać,pliskać i plaskać :3 )
-Ech... dzieci - powiedział Arno, uśmiechając się lekko.
-Mam pomysł!
-Jaki? - spytali
-Pójdziemy do...
-Do?
-MIASTA!
Chłopaki przytakneli i wyruszyliśmy.
***
Długo było, nie chcąc zmieniać się w wilki jedliśmy jagody,maliny i inne tego podobne.
-Chłopaki! Słysze auta!
-Ja też - powiedział Shay.
Podbiegliśmy w strone dźwięku aut, znaleźliśmy 10 pasową autostrade! To sie nazywa szczęście.
-Widzicie to co ja?
-No jasne - odpowiedzieli.
-Chodźmy, musimy złapać auto - rzekłąm wymachując chustką do kierowców. (złapać auto... najlepsze dwa słowa które mogą wyjść z moich ust XD )
Czekaliśmy tak z dobre dwie godziny, widzieliśmy z tych aut chyba... ponad 200, żaden z tych dupków się nie zatrzymał.
***
Po kolejnych dwóch godzinach zatrzymał się jakiś gościu
-Dziękujemy... - powiedział Shay
Pan nic nie odpowiedział, my za to rzekliśmy że chcemy jechać do wypożyczalni aut.
-Dzień dobry! -krzyknełam.
-Witam... chcecie wypożyczyć auto?
-Tak, może...jakieś szybkie...-zamyśliłam się.
-Tak mamy tu kilka - powiedział, a ja razem z Shay'em i Arnem weszłam do szklanego pokoju, z klasykami szyvkości.
(Coś Fajnego :3 )
14 sty 2015
Od Shay'a ,,Nowe Życie" cz. 10 (cd. Insaki/Arno)
Chciało mi się śmiać, ale to stłumiłem. Raz. Dwa. Popchnąłęm go, a on mnie złapał. O cholera tego się nie spodziewałem! Razem polecieliśmy w dół.
-Chłopaki!-wrzasnęła Insa.
Wlecieliśmy oczywiście z hukiem do wody, która rozbryzła się w promieniu pięciu metrów. Wypłynąłem na powierzchnie, a następnie zacząłem się śmiać. Czekałem chwilę, aż on wypłynie, ale coś długio go nie było.
-Arno?-zacząłem się rozglądać.
"Gdzie on jest? Napewno nie utonął przecież umie pływać."
-Arno?!-wrzasnąłem.
-Stęskiniłeś się?-był za mną i złapał mnie za głowę i podtopił po najwyżej trzech wyrawałem się i go wepchnąłem.
-Chłopaki wszystko ok?!-podbigła do nas.
-Wszytko ok poza jego głupotą-zaśmiał się Arno.
Podeszłem do niej i objąłem swoimi zimnymi raminam (jesteśmy ludzie jusz XD).
-NIE!-zaczeła piszczeć przez śmiech.
-Arno nauczymy motylka pływać-zaśmiałem się.
-Jestem za!-odpowiedział mi.
Zaniosłem ją na głęboką wodę i puściłem.
-NIE!
-Spokojnie nie utoniesz-zacząłem się śmiać.
-To nieśmieszne-mimo to się śmiała- Nie umiem pływać.
-To się nauczysz-rzekł Arno z brzegu.
-To czemu nie ty?-odpowiedziała.
-Bo ja lepiej pływam wychowałem sie w wodzie można tak powiedzieć, a dokładnie na statku-uśmiech nie schodził mi z twarzy-Ufasz mi?
Dziewczyna przytaknęła zgryzając wargę.
<pa pa pam XD>
-Chłopaki!-wrzasnęła Insa.
Wlecieliśmy oczywiście z hukiem do wody, która rozbryzła się w promieniu pięciu metrów. Wypłynąłem na powierzchnie, a następnie zacząłem się śmiać. Czekałem chwilę, aż on wypłynie, ale coś długio go nie było.
-Arno?-zacząłem się rozglądać.
"Gdzie on jest? Napewno nie utonął przecież umie pływać."
-Arno?!-wrzasnąłem.
-Stęskiniłeś się?-był za mną i złapał mnie za głowę i podtopił po najwyżej trzech wyrawałem się i go wepchnąłem.
-Chłopaki wszystko ok?!-podbigła do nas.
-Wszytko ok poza jego głupotą-zaśmiał się Arno.
Podeszłem do niej i objąłem swoimi zimnymi raminam (jesteśmy ludzie jusz XD).
-NIE!-zaczeła piszczeć przez śmiech.
-Arno nauczymy motylka pływać-zaśmiałem się.
-Jestem za!-odpowiedział mi.
Zaniosłem ją na głęboką wodę i puściłem.
-NIE!
-Spokojnie nie utoniesz-zacząłem się śmiać.
-To nieśmieszne-mimo to się śmiała- Nie umiem pływać.
-To się nauczysz-rzekł Arno z brzegu.
-To czemu nie ty?-odpowiedziała.
-Bo ja lepiej pływam wychowałem sie w wodzie można tak powiedzieć, a dokładnie na statku-uśmiech nie schodził mi z twarzy-Ufasz mi?
Dziewczyna przytaknęła zgryzając wargę.
<pa pa pam XD>
Od Arna "Nowe życie" cz.9 (cd. Insaki/Shay)
Nie znałem do końca tej dziwczyny i nie jestem pewien, jakie wywarła na mnie wrażenie, ale muszę przyznać, że obserwowanie jej wśród zwierząt było naprawdę ciekawe. Zdawała się wiedzieć, o czym mówi, a fascynacja w oczach wadery nieco mnie zaraziła. Motyl Królewski był naprawdę piękny. W pewnym momencie chyba nawet zapomniałem, po co tu właściwie jestem. Sądzę, że mała przerwa nikomu nie zaszkodziła. Do tego w takim towarzystwie? Mogę w sumie zrobić sobie dzień wolnego. Dzień. Tak.
Nie lubiłem za mocno szarżować, czasami lepiej było pozostać z boku. Teraz jednak pozostając sam na sam z Shay'em blisko wodospadu, musiałem się pilnować. Bądźmy szczerzy, nie lubiłem wody odkąd pamiętam. Wolałem suchy ląd, miejsce, gdzie mogłem poczuć pod łapami twardy grunt, wyobrazić sobie każdy najmniejszy kamyczek leżący niedaleko, każdy korzeń pnący się głęboko pod ziemię, każdy ruch natury, którym ja mogłem operować. A w wodzie? Czułem się jak bezbronne dziecko. A ja bardzo nie lubię pozostawać bezbronny.
Dobrze jedynie, że pozostaje mi jeszcze powietrze. I muzyka! Tak, kochane dźwięki. Niemal instynkownie wsłuchałem się w melodię wodospadu. Całą konsystencję nieco psuł mi oddech Shay'a, ale w gruncie rzeczy da się przyzwyczaić. Gdyby ten oddech się nie zbliżał. Co on kombinuje?
- Jeżeli masz w planach wrzucenie mnie do wody, bądź, nie daj borze leśny, dotknięcie mnie, to radzę ci się odsunąć na bezpieczną odległość - mruknąłem pod nosem, unosząc lekko kącik pyska (matko kill me, kącik pyska? jest coś takiego? kącik pyska, jak to brzmi, zignorujcie to proszę).
Nie lubiłem za mocno szarżować, czasami lepiej było pozostać z boku. Teraz jednak pozostając sam na sam z Shay'em blisko wodospadu, musiałem się pilnować. Bądźmy szczerzy, nie lubiłem wody odkąd pamiętam. Wolałem suchy ląd, miejsce, gdzie mogłem poczuć pod łapami twardy grunt, wyobrazić sobie każdy najmniejszy kamyczek leżący niedaleko, każdy korzeń pnący się głęboko pod ziemię, każdy ruch natury, którym ja mogłem operować. A w wodzie? Czułem się jak bezbronne dziecko. A ja bardzo nie lubię pozostawać bezbronny.
Dobrze jedynie, że pozostaje mi jeszcze powietrze. I muzyka! Tak, kochane dźwięki. Niemal instynkownie wsłuchałem się w melodię wodospadu. Całą konsystencję nieco psuł mi oddech Shay'a, ale w gruncie rzeczy da się przyzwyczaić. Gdyby ten oddech się nie zbliżał. Co on kombinuje?
- Jeżeli masz w planach wrzucenie mnie do wody, bądź, nie daj borze leśny, dotknięcie mnie, to radzę ci się odsunąć na bezpieczną odległość - mruknąłem pod nosem, unosząc lekko kącik pyska (matko kill me, kącik pyska? jest coś takiego? kącik pyska, jak to brzmi, zignorujcie to proszę).
Od Insaki ,,Nowe życie'' cz. 8 (cd. Arno/Shay)
Szłam dalej uradowana że moge pochwalić się moją wiedzą o motylach, no i może przy okazji o wielu innych zwierzętach
-Ci.. tam zobaczcie, najrzadszy z najrzadszych... - wyszeptałam do nich po czym wyciągnełam łape i następnie motyl na niej usiadł, był to ten sam motylek co wcześniej - Motyl Królewski, jeden z tych które rzadko tu przylatują
Puściłam motyla i dodałam:
-Leć motylku! LEĆ!
Chłopaki spojrzeli na siebie i się uśmiechneli
-Idziemy dalej?
-Oczywiście królewno - powiedzieli
-To szybko! - krzyknełam a oni pobiegli za mną
***
Troche pokazałam im tych motyli, no i kilka zwierząt, przyszliśmy nad wodospad
-Eh... jak tu pięknie pachnie... - po czym wziełam głęboki oddech i zaczełam medytować
-Em.. Insa, idziemy sobie popływać idziesz z nami?
-Nie dziękuje, ale teraz medytuje.
Chłopaki po ''cichutku'' zeskoczyli na dół
-Eh... chłopaki, ptasie móżdżki bez rozumu...
Chłopaki faktycznie byli na dole, ja postanowiłam nie zwracać na nich uwagi i zaczełam dalej medytować
(Wiem że zajebiście krótkie ale nie mam pomysłu -,- Wena mi wyleciała )
-Ci.. tam zobaczcie, najrzadszy z najrzadszych... - wyszeptałam do nich po czym wyciągnełam łape i następnie motyl na niej usiadł, był to ten sam motylek co wcześniej - Motyl Królewski, jeden z tych które rzadko tu przylatują
Puściłam motyla i dodałam:
-Leć motylku! LEĆ!
Chłopaki spojrzeli na siebie i się uśmiechneli
-Idziemy dalej?
-Oczywiście królewno - powiedzieli
-To szybko! - krzyknełam a oni pobiegli za mną
***
Troche pokazałam im tych motyli, no i kilka zwierząt, przyszliśmy nad wodospad
-Eh... jak tu pięknie pachnie... - po czym wziełam głęboki oddech i zaczełam medytować
-Em.. Insa, idziemy sobie popływać idziesz z nami?
-Nie dziękuje, ale teraz medytuje.
Chłopaki po ''cichutku'' zeskoczyli na dół
-Eh... chłopaki, ptasie móżdżki bez rozumu...
Chłopaki faktycznie byli na dole, ja postanowiłam nie zwracać na nich uwagi i zaczełam dalej medytować
(Wiem że zajebiście krótkie ale nie mam pomysłu -,- Wena mi wyleciała )
Od Shay'a ,,Nowe Życie" cz.7 (cd. Insaki/Arno)
Stanąłem naprzeciw niemu w kałuży.
-Kontynuujemy?-spytałem.
-Nie chce mi się jak mam być szczery-mruknął
-Mi również-odetchnąłem.
-Mam pomysł!-powiedział głośno, a jego oczy błyszczały złośliwie-Zajebisty pomysł!
-Słucham-uśmiechnąłem się.
-No więc tak..-zbliżył się.
***
Zastaliśmy ją w pobliżu jezior.
-Witaj-powiedziałem przysuwając się do niej.
-Co robisz?-usiadł po jej drugiej stronie Arno.
-Emm-widać trochę ją to zaskoczyło, ale mile. "Dobrze jest"-Właśnie podziwiam różnorodność tutejszych motyli.
-A faktycznie dużo ich tu i są bardzo piękne-stwierdziłęm uśmiechając się do niej.
-A ja nawet trochę znam-dodał Arno.
-Ja też!-ucieszyła się.
-Zapewne więcej od nas dwóch razem wzietych co?-spytałem się.
Zaśmiała się.
-Pokażesz nam parę?-poprosił Arno.
-Jasne!-ucieszyła się i zerwała na równe nogi- Chodźcie!
Spojrzeliśmy po sobie z chytrym uśmiechem.
-Mamy ją-uśmiechnął się basior.
-Jak nic-dodałem.
-Idziecie?!-krzyknęła, bo była już spory kawał od nas.
-Tak księżniczko!-odpowiedziałem.
"Jak po maśle"-zaśmiałem się w myślach.
<Julka współpracuj tylko z nami XD>
-Kontynuujemy?-spytałem.
-Nie chce mi się jak mam być szczery-mruknął
-Mi również-odetchnąłem.
-Mam pomysł!-powiedział głośno, a jego oczy błyszczały złośliwie-Zajebisty pomysł!
-Słucham-uśmiechnąłem się.
-No więc tak..-zbliżył się.
***
Zastaliśmy ją w pobliżu jezior.
-Witaj-powiedziałem przysuwając się do niej.
-Co robisz?-usiadł po jej drugiej stronie Arno.
-Emm-widać trochę ją to zaskoczyło, ale mile. "Dobrze jest"-Właśnie podziwiam różnorodność tutejszych motyli.
-A faktycznie dużo ich tu i są bardzo piękne-stwierdziłęm uśmiechając się do niej.
-A ja nawet trochę znam-dodał Arno.
-Ja też!-ucieszyła się.
-Zapewne więcej od nas dwóch razem wzietych co?-spytałem się.
Zaśmiała się.
-Pokażesz nam parę?-poprosił Arno.
-Jasne!-ucieszyła się i zerwała na równe nogi- Chodźcie!
Spojrzeliśmy po sobie z chytrym uśmiechem.
-Mamy ją-uśmiechnął się basior.
-Jak nic-dodałem.
-Idziecie?!-krzyknęła, bo była już spory kawał od nas.
-Tak księżniczko!-odpowiedziałem.
"Jak po maśle"-zaśmiałem się w myślach.
<Julka współpracuj tylko z nami XD>
Od Insaki ,,Nowe życie'' cz.6 (cd. Arno/Shay)
-Brawo! - krzyczałam klaszcząc - najbardziej podobało mi się gdy Shay zaliczył glebę,
Shay otrząsną się z ziemi, znowu zaczęli jakieś treningi
-Ja chyba pójdę, nie mam nic do roboty więc.... narka - wstałam i odeszłam w stronę środka watahy, skręciłam do lasu, usłyszałam dźwięki stada, zaczaiłam się na dwa jelenie, pięknie wyskoczyłam i trafiłam ich moimi piorunami, jeszcze dwa za jednym, i do tego upieczone, to dopiero wyżerka
-Ale sie napchałam.... został mi jeszcze jeden jeleń...
Resztki zgarnęłam do mojej torby
-Zrobie z tego świetne ozdoby i kilka innych rzeczy z tych kości... JUŻ WIEM! Tego jelenia zaniose dla chłopaków, na pewno są głodni
***
-Chłopaki! Mam coś dla was! - krzyknełam i wyszłam zza krzaków ciągnąc za sobą jelenia
-Mmm... - powiedział Shay i zaczął się oblizywać
-Dziękuje, przyda nam się coś do jedzenia, ale uwierz nie trzeba było - powiedział Arno
Ja nic nie powiedziałam tylko usiadłam obok, oczywiście basior jadły jakby nie jedli od lat, po skończonym posiłku wrócili do treningów, ja zaś zabrałam kości, bo tyle tylko zostało po jeleniu do torebki i udałam się nad Wieczne Jeziora.
-Jak tu pięknie... - wyszeptałam - Nigdy nie widziałam tak pięknej rzeczy...
Nagle obok mnie przeleciał motyl... motyl Królewski, są bardzo rzadkie, podniosłam łape i wyprostowałam ją, motyl usiadł mi na niej
-Wow... jest piękny...
Motyl odleciał i przyniósł mi kwiat, włożyłam go do torby a motyl odleciał, wróciłam do chłopaków, postanowiłam nie mówić im nic o tym kwiacie.
(Arno?Shay?)
Shay otrząsną się z ziemi, znowu zaczęli jakieś treningi
-Ja chyba pójdę, nie mam nic do roboty więc.... narka - wstałam i odeszłam w stronę środka watahy, skręciłam do lasu, usłyszałam dźwięki stada, zaczaiłam się na dwa jelenie, pięknie wyskoczyłam i trafiłam ich moimi piorunami, jeszcze dwa za jednym, i do tego upieczone, to dopiero wyżerka
-Ale sie napchałam.... został mi jeszcze jeden jeleń...
Resztki zgarnęłam do mojej torby
-Zrobie z tego świetne ozdoby i kilka innych rzeczy z tych kości... JUŻ WIEM! Tego jelenia zaniose dla chłopaków, na pewno są głodni
***
-Chłopaki! Mam coś dla was! - krzyknełam i wyszłam zza krzaków ciągnąc za sobą jelenia
-Mmm... - powiedział Shay i zaczął się oblizywać
-Dziękuje, przyda nam się coś do jedzenia, ale uwierz nie trzeba było - powiedział Arno
Ja nic nie powiedziałam tylko usiadłam obok, oczywiście basior jadły jakby nie jedli od lat, po skończonym posiłku wrócili do treningów, ja zaś zabrałam kości, bo tyle tylko zostało po jeleniu do torebki i udałam się nad Wieczne Jeziora.
-Jak tu pięknie... - wyszeptałam - Nigdy nie widziałam tak pięknej rzeczy...
Nagle obok mnie przeleciał motyl... motyl Królewski, są bardzo rzadkie, podniosłam łape i wyprostowałam ją, motyl usiadł mi na niej
-Wow... jest piękny...
Motyl odleciał i przyniósł mi kwiat, włożyłam go do torby a motyl odleciał, wróciłam do chłopaków, postanowiłam nie mówić im nic o tym kwiacie.
(Arno?Shay?)
13 sty 2015
Od Arna ,,Nowe Życie" cz.5 (cd. Insaki/Shay)
Spóźniałem się. Nie należałem do osób, które czerpią
satysfakcję z pojawiania się dwie godziny po czasie. Nie chodziło mi też
o wielkie wejście czy o "Najlepsi przychodzą ostatni." Na pytanie
dlaczego się spóźniłem, odpowiedziałbym, że nic. Po prostu nie chciałem
przychodzić.
A kiedy już przybyłem na miejsce, Sharmando? Shygmunt? Sha... Shay. Shay znalazł sobie towarzystwo. Nie mogłem powstrzymać złośliwego uśmiechu. I zdecydowanie mój uśmiech poszerzył się, kiedy zorientowałem się, że to adoracja jednostronna. Cóż. Biedna.
Gdy szybko się jej pozbylem, trening się zaczął.
A kiedy już przybyłem na miejsce, Sharmando? Shygmunt? Sha... Shay. Shay znalazł sobie towarzystwo. Nie mogłem powstrzymać złośliwego uśmiechu. I zdecydowanie mój uśmiech poszerzył się, kiedy zorientowałem się, że to adoracja jednostronna. Cóż. Biedna.
Gdy szybko się jej pozbylem, trening się zaczął.
◇ ♣ ◇
Nigdy nie przypuszczałbym, że Shay jest masochistą. Może aż tak nie znam się na ludziach, ale kiedy poprosił mnie o powalenie go, poczułem się nieco jak w nikczemnym prologu do gejowskiego pornola z tematyką BDSM. Jedyne, co mi psuło wizję, była ta dziewczyna. Dziewczyna, która zaczęła klaskac. Kiedy na jej oczach wgryzłem się w jej "chłopaka".
Nigdy nie zrozumiem kobiet.
- Rozumiem, że te oklaski to dla mnie i moich wypracowych kłów? Czy może podobało ci się, jak Shay z gracją miejscowego źrebaka zaliczył randkę z ziemią? Mocne 2/10, kolego.
Odsunalem się, sycząc lekko. Chyba robię się za stary.
Nigdy nie przypuszczałbym, że Shay jest masochistą. Może aż tak nie znam się na ludziach, ale kiedy poprosił mnie o powalenie go, poczułem się nieco jak w nikczemnym prologu do gejowskiego pornola z tematyką BDSM. Jedyne, co mi psuło wizję, była ta dziewczyna. Dziewczyna, która zaczęła klaskac. Kiedy na jej oczach wgryzłem się w jej "chłopaka".
Nigdy nie zrozumiem kobiet.
- Rozumiem, że te oklaski to dla mnie i moich wypracowych kłów? Czy może podobało ci się, jak Shay z gracją miejscowego źrebaka zaliczył randkę z ziemią? Mocne 2/10, kolego.
Odsunalem się, sycząc lekko. Chyba robię się za stary.
<Insaki?/Shay?>
Od Shay'a ,,Nowe Życie" cz.4 (cd. Insaki)
Kręciłem się nie spokojnie czekając na "nowego", którego już znałem. Mieliśmy okazje już się poznać. Nieświadomie krążyłem. Musiałem stanąc, aby nie paść jak mucha, od tego. Rozstawiłem szerzej nogi, aby mieć pewność, że nie upadne. Spóźniał się na trening, aż za bardzo. Naglę podbiegła do mnie Insa.
-Hejka Shay!-krzyknęła. "Zapewne, ze szczęścia. Idealny moment, aby mi wrzasnąc do ucha". Zacisnąłem szczekę i starając się normalnie powiedzieć:
-Witaj.
-Jak się czujesz? Co tam? Co robisz-słowa się lały z niej masakrycznie szybko. "Czy ona przestaje gadać? Arno rusz się. Błagam". Jak na moją prośbe zza krzaków wyskoczył Arno.
-Widzę, że tu jest ciekawię. Może jednak pójdę sobie?-uśmiechnął sie złośliwie.
Zgromiłem go wzrokiem "Ani mi się waż!".
-Poprosiłabym!-odpowiedziała wadera.
Wysprostowałem się, bo ból mi przeszedł.
-Wybacz mi, ale mam trening-rzekłem z naciskiem na "trening", aby dała mi spokój, chociaż na teraz. Upierdliwe jest to, że ona gada i gada i gada i gada i GADA!
-To nic. Popatrze sobie-zaśmiała się. "JA PIER....SPOKOJNIE SHAY". Arno się zaśmiał.
-No to chodź-powiedział nadal nie powstrzymując rozbawienia.
Podeszłem do niego.
-Ratuj mnie-mruknąłem mu do ucha, aby mnie Insa nie usłyszała.
-Albo wiesz droga damo przypomniało mi się, że Marque potrzebuje kogoś do pomocy przy łowach na kolacje, może ty jej pomożesz?-uśmiechnął się zachęcająco.
-Och no cóż...To do zobaczenia!-westchęła na końcu i pobieła w stronę głownego miejsca watahy.
-Nie wiem jak ci dziekować-poczułem taką ulgę, że masakra.
-Do usług-uśmiech nie schodził mu z pyska- I współczuje. Bardzo wspólczuje.
-Dzięki. Zaczynamy od?
-Walki siłowej oczywiście.
***
Stałem pewnie, lekko się schylając i zginając łapy, w gotowości. Jak zwykle na twarzy Arna widniał ten złośliwy uśmiech, ale można go polubić, po czasie.
-To co gotowy?-wziąłem z niego przykład i również się złośliwie uśmiechnałem.
-Jeszcze się pytasz? Byłem gotów, zanim się urodziłeś.
Zacząłem ja, skoczyłem na niego próbując się wgryść w niego, ale on z gracją asasyna, zrzucił mnie z siebie, próbując złapać mnie za szyje, odruchowo go kopnąłem, nieświadmie w pysk. Nisko warknął, teraz jego kolej. Rzucił mi się na bok przez co upadłem, gdyż się nie przygotowałem w porę i zaczeliśmy się turalć, drapiąc, gryząc i kopiąc. Odskoczyłem w pewnej chwili, przy okazji łapiąc go za kark i ciągnąć po ziemi, aż do momentu gdy się wyrwał i wgryzł mi się w łapę. Zareagowałem natychmiastowo nieświadomie wydając poniżający wysoki dźwięk i ugryzłem go w pysk. Zaskomlał jak ja przed chwilą. Odskoczyliśmy obaj w tym samym momencie od siebie i zaczeliśmy krążyć.
-Masz dosyć?-zaśmiałem się.
-Chciałbyś-również się uśmiechnął i rzucił mi się na gardło, dałem mu się wgryść tylko po to aby nim zarzucić tak żeby wylądował pode mną i mógłbym zadać mu cios w żebra. Zrobiłem to, ale nie z taką siłą, jaką zamierzałem.Udaloby mi się go powalić...chyba...gdyby nie Insa która tym swoim wesołym krokiem stanęła na boku i się nam przyglądała.
-Powal mnie, że niby jestem słaby-szepnąłem błaganym tonem.
-Jak sobie życzysz-zaśmiał się, wywrócił mnie i wgryzł mi się w kark cholernie mocno.
-Kurwa będę mieć bliznę!-warknąłęm.
-Bywa-ząśmiał się.
Wadera zaczeła klaskać. Spojrzeliśmy na siebie z Arnem w jednej chwili z miną "POJEBANA JAKAŚ?".
<hahahaha to opowiadanie XD Arno?/Insa?>
-Hejka Shay!-krzyknęła. "Zapewne, ze szczęścia. Idealny moment, aby mi wrzasnąc do ucha". Zacisnąłem szczekę i starając się normalnie powiedzieć:
-Witaj.
-Jak się czujesz? Co tam? Co robisz-słowa się lały z niej masakrycznie szybko. "Czy ona przestaje gadać? Arno rusz się. Błagam". Jak na moją prośbe zza krzaków wyskoczył Arno.
-Widzę, że tu jest ciekawię. Może jednak pójdę sobie?-uśmiechnął sie złośliwie.
Zgromiłem go wzrokiem "Ani mi się waż!".
-Poprosiłabym!-odpowiedziała wadera.
Wysprostowałem się, bo ból mi przeszedł.
-Wybacz mi, ale mam trening-rzekłem z naciskiem na "trening", aby dała mi spokój, chociaż na teraz. Upierdliwe jest to, że ona gada i gada i gada i gada i GADA!
-To nic. Popatrze sobie-zaśmiała się. "JA PIER....SPOKOJNIE SHAY". Arno się zaśmiał.
-No to chodź-powiedział nadal nie powstrzymując rozbawienia.
Podeszłem do niego.
-Ratuj mnie-mruknąłem mu do ucha, aby mnie Insa nie usłyszała.
-Albo wiesz droga damo przypomniało mi się, że Marque potrzebuje kogoś do pomocy przy łowach na kolacje, może ty jej pomożesz?-uśmiechnął się zachęcająco.
-Och no cóż...To do zobaczenia!-westchęła na końcu i pobieła w stronę głownego miejsca watahy.
-Nie wiem jak ci dziekować-poczułem taką ulgę, że masakra.
-Do usług-uśmiech nie schodził mu z pyska- I współczuje. Bardzo wspólczuje.
-Dzięki. Zaczynamy od?
-Walki siłowej oczywiście.
***
Stałem pewnie, lekko się schylając i zginając łapy, w gotowości. Jak zwykle na twarzy Arna widniał ten złośliwy uśmiech, ale można go polubić, po czasie.
-To co gotowy?-wziąłem z niego przykład i również się złośliwie uśmiechnałem.
-Jeszcze się pytasz? Byłem gotów, zanim się urodziłeś.
Zacząłem ja, skoczyłem na niego próbując się wgryść w niego, ale on z gracją asasyna, zrzucił mnie z siebie, próbując złapać mnie za szyje, odruchowo go kopnąłem, nieświadmie w pysk. Nisko warknął, teraz jego kolej. Rzucił mi się na bok przez co upadłem, gdyż się nie przygotowałem w porę i zaczeliśmy się turalć, drapiąc, gryząc i kopiąc. Odskoczyłem w pewnej chwili, przy okazji łapiąc go za kark i ciągnąć po ziemi, aż do momentu gdy się wyrwał i wgryzł mi się w łapę. Zareagowałem natychmiastowo nieświadomie wydając poniżający wysoki dźwięk i ugryzłem go w pysk. Zaskomlał jak ja przed chwilą. Odskoczyliśmy obaj w tym samym momencie od siebie i zaczeliśmy krążyć.
-Masz dosyć?-zaśmiałem się.
-Chciałbyś-również się uśmiechnął i rzucił mi się na gardło, dałem mu się wgryść tylko po to aby nim zarzucić tak żeby wylądował pode mną i mógłbym zadać mu cios w żebra. Zrobiłem to, ale nie z taką siłą, jaką zamierzałem.Udaloby mi się go powalić...chyba...gdyby nie Insa która tym swoim wesołym krokiem stanęła na boku i się nam przyglądała.
-Powal mnie, że niby jestem słaby-szepnąłem błaganym tonem.
-Jak sobie życzysz-zaśmiał się, wywrócił mnie i wgryzł mi się w kark cholernie mocno.
-Kurwa będę mieć bliznę!-warknąłęm.
-Bywa-ząśmiał się.
Wadera zaczeła klaskać. Spojrzeliśmy na siebie z Arnem w jednej chwili z miną "POJEBANA JAKAŚ?".
<hahahaha to opowiadanie XD Arno?/Insa?>
Od Insaki ,,Nowe życie'' cz.3 (cd.Shay)
-Wiesz... zamierzam na razie być sama, może kiedyś, założę rodzinę,własną watahę, wiesz... to zależy od losu, nie przewidzimy, co nam zafunduje....
-No prawda...
Zaczęło mi burczeć w brzuchu
-Głodna jestem... idę poszukać czegoś do jedzenia, idziesz ze mną?
-Nie, mogę najwyżej popatrzeć, najadłem się - powiedział
-No to jak chcesz.
Przeszliśmy trochę nagle usłyszałam jelenia
-Słysze coś - wyszeptałam
-Ja też.
Pobiegłam jak piorun w krzaki, zza krzaków było widać pięknego ''dorodnego'' jelenia, zaczaiłam się, jeleń mnie zauważył i zaczął uciekać, było to niepotrzebne w mgnieniu oka go dogoniłam, jeleń próbował wstać, nie dał rady, co chwile, co jego szarpnięcie wbijałam mu bardziej zęby w krtań, w końcu jeleń padł, zaczęłam jeść
-Na pewno nie chcesz? - spytałam się Shay'a czy nie spróbuje
-Nie... najedzony jestem
***
Po skończonym posiłku resztki wsunęłam w krzaki
-Eh... ale się najadłam...
-Może mały wyścig?
-Przyda mi się trochę ruchu
-Na trzy - powiedział
Ustawiliśmy że meta jest w centrum watahy
-Raz - powiedziałam
-Dwa... - rzekł
-TRZY! - krzyknęliśmy oboje w tym samym czasie, zaczął się ostry wyścig
***
Biegliśmy kilka minut, nagle zza krzaków zauważyłam uszy Shay'a
-Musze wygrać... - szepnęłam
Był remis, zmęczyliśmy się jak nie wiem
-Dobrze ci idzie... - powiedział
-Tobie też... - powiedziałam - już noc... ja lecę do jaskini, miłej nocy!
-Nawzajem...
Po wyścigu zasnęłam i nie budziłam się do południa
***
Rano.... no dobra, w południe wyszłam na podwórko i przeciągałam się tak długo że łapy mi zdrętwiały, daleko szedł Shay
-Raczej go nie zaczepiać... no, spróbować nie zaszkodzi - burknęłam pod nosem
-Cześć Shay!
-Cześć.
(wiem... też moge pisać w huj długo ale po pierwsze wena mi się skończyła a po drugie.... nie chce mi się XD )
-No prawda...
Zaczęło mi burczeć w brzuchu
-Głodna jestem... idę poszukać czegoś do jedzenia, idziesz ze mną?
-Nie, mogę najwyżej popatrzeć, najadłem się - powiedział
-No to jak chcesz.
Przeszliśmy trochę nagle usłyszałam jelenia
-Słysze coś - wyszeptałam
-Ja też.
Pobiegłam jak piorun w krzaki, zza krzaków było widać pięknego ''dorodnego'' jelenia, zaczaiłam się, jeleń mnie zauważył i zaczął uciekać, było to niepotrzebne w mgnieniu oka go dogoniłam, jeleń próbował wstać, nie dał rady, co chwile, co jego szarpnięcie wbijałam mu bardziej zęby w krtań, w końcu jeleń padł, zaczęłam jeść
-Na pewno nie chcesz? - spytałam się Shay'a czy nie spróbuje
-Nie... najedzony jestem
***
Po skończonym posiłku resztki wsunęłam w krzaki
-Eh... ale się najadłam...
-Może mały wyścig?
-Przyda mi się trochę ruchu
-Na trzy - powiedział
Ustawiliśmy że meta jest w centrum watahy
-Raz - powiedziałam
-Dwa... - rzekł
-TRZY! - krzyknęliśmy oboje w tym samym czasie, zaczął się ostry wyścig
***
Biegliśmy kilka minut, nagle zza krzaków zauważyłam uszy Shay'a
-Musze wygrać... - szepnęłam
Był remis, zmęczyliśmy się jak nie wiem
-Dobrze ci idzie... - powiedział
-Tobie też... - powiedziałam - już noc... ja lecę do jaskini, miłej nocy!
-Nawzajem...
Po wyścigu zasnęłam i nie budziłam się do południa
***
Rano.... no dobra, w południe wyszłam na podwórko i przeciągałam się tak długo że łapy mi zdrętwiały, daleko szedł Shay
-Raczej go nie zaczepiać... no, spróbować nie zaszkodzi - burknęłam pod nosem
-Cześć Shay!
-Cześć.
(wiem... też moge pisać w huj długo ale po pierwsze wena mi się skończyła a po drugie.... nie chce mi się XD )
Od Shay'a ,,Nowe Życie'' cz. 2 (cd.Insaki)
Chrząknąłem lekko patrząc w osłupieniu.
"-Aha ok"- powiedziałem do siebie w myślach"- Jeszcze młoda, nie wie czego chce. No cóż...Potem zrozumie swój błąd" wzruszyłem ramionami i niewzruszony tym poszedłem dalej "-W sumie nie jest pierwsza. Zdążyłem się przyzwyczaić". Obeszłem wszystkie tereny, aby upewnić się, że jeszcze nikt się tu nie zaplątał.
* * *
Wstałem tuż po północny, nie miałem ochoty spać, ani się wylegiwać nie wiem ile, nudziło mnie to już. Miałem ochotę się wyżyć, albo zapolować. No, ale na łące świeci słońce. Napełniłem piersi powietrzem i ze głuchym świstem wypuściłem. Możne znajdę jakiąś sarne w lesie. Wyszedłem pukając w stalignaty. Echo rozniosło się po jaskini. Uwielbiam to. Przeciągnąłem się i cichym krokiem przemierzałem głuchy na mnie las ciemny las. Światło księżyca, które przed chwilą mnie raziło, nie miało żadnych sans aby tutaj sięgnąć ziemi. Usłyszałem szmer po lewo. Oceniając po głośności jakieś dwanaście metrów ode mnie. A teraz powoli, bezgłośnie podeszłem bliżej i ujrzałem sarne. Raz. Dwa. Trzy. Zwierzyna tylko wydała ryk śmierci i bezdusznie upadła. "Jak zwykle cicha akcja, Shay". Zjadłęm tyle na ile pozwalał mi żołądek, resztę zwlowłem przy Łuku i poszedłęm zrobić obchód jezior, a na drodze nie staną mi nikt inny niż Insaki.
-Witam-powiedziałem poważnie.
-Cześć, widać nie tylko ja nie mogę spać-uśmiechnęła się. "Boże chroń mnie" Miłem ochotę wywrócić oczami, ale nie wypada.
-Ciekawe dlaczego-postarałem też się uśmiechnąć, mimo że nie wyszło mi. "Przecież wiem dlaczego".
-Myśli mnie dręczą-nadal się uśmiechała. "I że ją pysk nie boli od tego".
-Nie nalegam-powiedziałem.
-Myśle o tym wszystkim o watasze, o wilkach tutaj zamieszkałych o tobie -wyleciała z tym jak para kiedy zdejmujesz gwizdek z czainika.
-Zdążyłem się domyśleć-powiedziałem potrząc na nią z góry-Zamierzałem zrobić obchód a ty...
-Jasne, że z tobą pójdę!-krzyknęła. "OK."
-To super-powiedziałem-To co idziemy?
"Nie lubie sprawiać komuś przykrości....chyba"
-Jasne-zaśmiała się.
-Jakieś konkretne plany co do Vetro Zanny?-spytałem po chwili przemyśleń.
<mogłabym tak jeszcze w chuj długo pisać, ale już zostawie tobie pole do popisu xd >
"-Aha ok"- powiedziałem do siebie w myślach"- Jeszcze młoda, nie wie czego chce. No cóż...Potem zrozumie swój błąd" wzruszyłem ramionami i niewzruszony tym poszedłem dalej "-W sumie nie jest pierwsza. Zdążyłem się przyzwyczaić". Obeszłem wszystkie tereny, aby upewnić się, że jeszcze nikt się tu nie zaplątał.
* * *
Wstałem tuż po północny, nie miałem ochoty spać, ani się wylegiwać nie wiem ile, nudziło mnie to już. Miałem ochotę się wyżyć, albo zapolować. No, ale na łące świeci słońce. Napełniłem piersi powietrzem i ze głuchym świstem wypuściłem. Możne znajdę jakiąś sarne w lesie. Wyszedłem pukając w stalignaty. Echo rozniosło się po jaskini. Uwielbiam to. Przeciągnąłem się i cichym krokiem przemierzałem głuchy na mnie las ciemny las. Światło księżyca, które przed chwilą mnie raziło, nie miało żadnych sans aby tutaj sięgnąć ziemi. Usłyszałem szmer po lewo. Oceniając po głośności jakieś dwanaście metrów ode mnie. A teraz powoli, bezgłośnie podeszłem bliżej i ujrzałem sarne. Raz. Dwa. Trzy. Zwierzyna tylko wydała ryk śmierci i bezdusznie upadła. "Jak zwykle cicha akcja, Shay". Zjadłęm tyle na ile pozwalał mi żołądek, resztę zwlowłem przy Łuku i poszedłęm zrobić obchód jezior, a na drodze nie staną mi nikt inny niż Insaki.
-Witam-powiedziałem poważnie.
-Cześć, widać nie tylko ja nie mogę spać-uśmiechnęła się. "Boże chroń mnie" Miłem ochotę wywrócić oczami, ale nie wypada.
-Ciekawe dlaczego-postarałem też się uśmiechnąć, mimo że nie wyszło mi. "Przecież wiem dlaczego".
-Myśli mnie dręczą-nadal się uśmiechała. "I że ją pysk nie boli od tego".
-Nie nalegam-powiedziałem.
-Myśle o tym wszystkim o watasze, o wilkach tutaj zamieszkałych o tobie -wyleciała z tym jak para kiedy zdejmujesz gwizdek z czainika.
-Zdążyłem się domyśleć-powiedziałem potrząc na nią z góry-Zamierzałem zrobić obchód a ty...
-Jasne, że z tobą pójdę!-krzyknęła. "OK."
-To super-powiedziałem-To co idziemy?
"Nie lubie sprawiać komuś przykrości....chyba"
-Jasne-zaśmiała się.
-Jakieś konkretne plany co do Vetro Zanny?-spytałem po chwili przemyśleń.
<mogłabym tak jeszcze w chuj długo pisać, ale już zostawie tobie pole do popisu xd >
Od Insaki ,,Nowe Życie'' cz. 1
Szłam sobie przez las, widziałam mnóstwo jedzenia, sarny,jelenie,zające,ptaki... nie zaatakowałam ani jednego, nie jadłam nic od, chyba dwóch tygodni, jestem wykończona, nagle gdzieś w oddali zauważyłam basiora, ledwo podeszłam do niego a już padłam na ziemie
***
-G-gdzie ja jestem? - powiedziałam, nagle zaczeła boleć mnie głowa
-Jesteś bezpieczna. - odrzekł basior - jestem Shay Patrick Corman, a ty?
-Jestem Insaki.
-Teraz odpowiedz na kilka pytań... pierwsze: Skąd jesteś drugie: co tu robisz trzecie: po co, tu przylazłaś?
-Jestem z innej strony świata, szukam watahy i na te twoje trzecie pytanie, nie odpowiem. - powiedziałam stanowczo
Basior się nie odezwał tylko odszedł
-Czekaj, czekaj... - zaśmiałam się lekko pod nosem - gdzie idziesz?
-W swoją strone, a co? Idziesz ze mną?
Nic nie odpowiedziałam, po prostu wstałam i poszłam za nim, poszedł do jakiejś jaskini
-A to co?
-Moja jaskinia.
-Mieszkasz tu?
-Tak, tu jest taka jakby ''mini'' wataha.
-Moge dołączyć?
-Pewnie, tu jest mnóstwo jaskiń, wybierz sobie jakąś i stanowisko
Basior zaprowadził mnie do takiej jakby księgi, było tam mnóstwo stanowisk
-Może... hym...
-No to... kim zostaniesz?
-Zostanę, zawodowym zabójcą i aktorką
-Dobrze, ustalone.
Wybrałam idealną jaskinie dla mnie, jest perfekcyjna! Pobiegłam do jaskini Shay'a
-Em... halo! - krzyknełam
-Witaj Insaki, co cie tu sprowadza?
-Możesz... - zaczęłam ocierać łape o łape i patrzyłam w niebo lekko spoglądając na Shay'a - mnie oprowadzić?
-Oczywiście, chodźmy.
Pokazał mi wszystko, każdy szczegół, kamyk, najmniejszy strumyczek, każdą roślinę opisał tak jak zabytek w końcu doszliśmy do mojej jaskini, była ciemna noc
-Dzięki za oprowadzenie.
-Nie ma za co - uśmiechną się do mnie
Chciałam go pocałować lecz nie wiedziałam co on powie, nie chce stracić nadziei na miłość. W pewnym momencie cmoknęłam go w policzek i pobiegłam do jaskini.
<Shay?>
***
-G-gdzie ja jestem? - powiedziałam, nagle zaczeła boleć mnie głowa
-Jesteś bezpieczna. - odrzekł basior - jestem Shay Patrick Corman, a ty?
-Jestem Insaki.
-Teraz odpowiedz na kilka pytań... pierwsze: Skąd jesteś drugie: co tu robisz trzecie: po co, tu przylazłaś?
-Jestem z innej strony świata, szukam watahy i na te twoje trzecie pytanie, nie odpowiem. - powiedziałam stanowczo
Basior się nie odezwał tylko odszedł
-Czekaj, czekaj... - zaśmiałam się lekko pod nosem - gdzie idziesz?
-W swoją strone, a co? Idziesz ze mną?
Nic nie odpowiedziałam, po prostu wstałam i poszłam za nim, poszedł do jakiejś jaskini
-A to co?
-Moja jaskinia.
-Mieszkasz tu?
-Tak, tu jest taka jakby ''mini'' wataha.
-Moge dołączyć?
-Pewnie, tu jest mnóstwo jaskiń, wybierz sobie jakąś i stanowisko
Basior zaprowadził mnie do takiej jakby księgi, było tam mnóstwo stanowisk
-Może... hym...
-No to... kim zostaniesz?
-Zostanę, zawodowym zabójcą i aktorką
-Dobrze, ustalone.
Wybrałam idealną jaskinie dla mnie, jest perfekcyjna! Pobiegłam do jaskini Shay'a
-Em... halo! - krzyknełam
-Witaj Insaki, co cie tu sprowadza?
-Możesz... - zaczęłam ocierać łape o łape i patrzyłam w niebo lekko spoglądając na Shay'a - mnie oprowadzić?
-Oczywiście, chodźmy.
Pokazał mi wszystko, każdy szczegół, kamyk, najmniejszy strumyczek, każdą roślinę opisał tak jak zabytek w końcu doszliśmy do mojej jaskini, była ciemna noc
-Dzięki za oprowadzenie.
-Nie ma za co - uśmiechną się do mnie
Chciałam go pocałować lecz nie wiedziałam co on powie, nie chce stracić nadziei na miłość. W pewnym momencie cmoknęłam go w policzek i pobiegłam do jaskini.
<Shay?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)