Patrzę jeszcze zaniepokojonym wzorkiem na odlatującego ptaka. Strach
spowodowany jego wcześniejszym numerem z celowym zeskoczeniem z budynku
szybko ustępuje rozbawieniu, więc kiedy znika z mojego pola widzenia
wpadam w niekontrolowany przypływ śmiechu.
- Czy on na poważnie powiedział Jaszczur? - prowadzę monolog przerywany
napadami radości. - I, że niby mam go słuchać? - w końcu nikt mi nie
rozkazuje, a co dopiero nowo poznana "ptaszyna". Z drugiej strony wolę
go jako przyjaciela niż wroga.
- Nawet ładny jest. - przestaję ciągnąć na tym swoją wypowiedź i ruszam
do naszego pokoju, nie zwracając uwagi, iż pozostali mieszkańcy hotelu
obdarzają mnie zaskoczonym lub zniesmaczonym wzrokiem przez mój kostium.
Zamykam drzwi na klucz i osuwam się na szorstką wykładzinę opierając
się o nie plecami.
- No, Vi. Skoro olał cię Fate, olali cię chłopcy, wszyscy cię olali,
zwróć się do jedynej osoby, która zawsze chętnie podzieli się z tobą
ciepłem swego wnętrza. - to mówiąc, wyciągam z torby ukradzioną byłemu,
jedną z czterech butelek Jack Daniel's Single Barrel.
- Szczęśliwych walętynek Jacku. - pociągam kilka łyków na tyle dużych,
że szyjka na moich oczach traci swój głęboki, brązowo-czerwony kolor i
ku mojemu niezadowoleniu staje się przezroczysta.
Nie wiem ile czasu spędzam sama w hotelowym pokoju, ani ile wydzieram
się przez okno, ani ile śpiewam na cały głos moją ukochaną piosenkę, lub
raczej ile ją okaleczam. Wiem tylko tyle, że zawartość dwóch butelek w
tajemniczych okolicznościach ginie. Gdy już mam rozpocząć kolejny głośny
wyrzut na temat krasnoludków, gdyż to na pewno one maczały palce i
języki w mojej flaszce, słyszę pukanie do drzwi.
- Nikogo nie ma w domu! - burczę siedząc w pozycji kwiatu lotosu na moim łóżku.
- Vi, otwórz nam! - krzyczy jeden z moich "kolegów".
- Nie! Olaliście mnie! Zabawialiście się z jakimiś lafiryndami a ja
zostałam z jedyną osobą, która mnie kocha! Z moim Jackiem! Foch. - z
psychopatycznym śmiechem przytulam do siebie pustą Single Barrel.
- Vi, stul się i otwórz do cholery. - słyszę tylko zza drzwiami. W tym
czasie zupełnie przestaję racjonalnie myśleć i się przejmować co jeszcze
krzyczeli. Zastanawia mnie tylko, czy naprawdę mam tak słabą głowę.
Nagle poważnieję. Co ja robię?! Yhh...
- Masz nam coś do powiedzenia? - warczy Shay, będąc już jak się okazało
otwartym pomieszczeniu. Jak się tu dostał? Chociaż nie jest to pytanie
kalibru "co było pierwsze: jajko czy kura?", bo w końcu co najmniej
jeden z nich ma w posiadaniu wytrych, a nawet jeśli nie to na pewno
umieją uporać się z takim wyzwaniem jak hotelowy zamek.
- Tak. Właśnie kończę opijać koniec naszej podróży. Jedziemy do domu.
Teraz. - mówię stanowczo, chociaż z lekkim uśmiechem, prawdopodobnie
spowodowanym buzującym jeszcze w krwii alkoholem. - Proszę... - dodaję
rozkosznie, kiedy obaj równocześnie ściągają brwi.
- Dobra. Zbieramy się. - obaj zaczynają pakować swoje rzeczy i sprzątać
po mnie pokój. Później udajemy się na dół po dachach okolicznych
budynków tym samym unikając zapłaty za nocleg. A kiedy tylko dostajemy
się do auta, momentalnie zasypiam na tylnym siedzeniu przy dźwiękach
mruczącego silnika.
<któryś poratuje butelką wody i tabletkami na ból głowy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz