Patrzę jeszcze zaniepokojonym wzorkiem na odlatującego ptaka. Strach
spowodowany jego wcześniejszym numerem z celowym zeskoczeniem z budynku
szybko ustępuje rozbawieniu, więc kiedy znika z mojego pola widzenia
wpadam w niekontrolowany przypływ śmiechu.
- Czy on na poważnie powiedział Jaszczur? - prowadzę monolog przerywany
napadami radości. - I, że niby mam go słuchać? - w końcu nikt mi nie
rozkazuje, a co dopiero nowo poznana "ptaszyna". Z drugiej strony wolę
go jako przyjaciela niż wroga.
- Nawet ładny jest. - przestaję ciągnąć na tym swoją wypowiedź i ruszam
do naszego pokoju, nie zwracając uwagi, iż pozostali mieszkańcy hotelu
obdarzają mnie zaskoczonym lub zniesmaczonym wzrokiem przez mój kostium.
Zamykam drzwi na klucz i osuwam się na szorstką wykładzinę opierając
się o nie plecami.
- No, Vi. Skoro olał cię Fate, olali cię chłopcy, wszyscy cię olali,
zwróć się do jedynej osoby, która zawsze chętnie podzieli się z tobą
ciepłem swego wnętrza. - to mówiąc, wyciągam z torby ukradzioną byłemu,
jedną z czterech butelek Jack Daniel's Single Barrel.
- Szczęśliwych walętynek Jacku. - pociągam kilka łyków na tyle dużych,
że szyjka na moich oczach traci swój głęboki, brązowo-czerwony kolor i
ku mojemu niezadowoleniu staje się przezroczysta.
Nie wiem ile czasu spędzam sama w hotelowym pokoju, ani ile wydzieram
się przez okno, ani ile śpiewam na cały głos moją ukochaną piosenkę, lub
raczej ile ją okaleczam. Wiem tylko tyle, że zawartość dwóch butelek w
tajemniczych okolicznościach ginie. Gdy już mam rozpocząć kolejny głośny
wyrzut na temat krasnoludków, gdyż to na pewno one maczały palce i
języki w mojej flaszce, słyszę pukanie do drzwi.
- Nikogo nie ma w domu! - burczę siedząc w pozycji kwiatu lotosu na moim łóżku.
- Vi, otwórz nam! - krzyczy jeden z moich "kolegów".
- Nie! Olaliście mnie! Zabawialiście się z jakimiś lafiryndami a ja
zostałam z jedyną osobą, która mnie kocha! Z moim Jackiem! Foch. - z
psychopatycznym śmiechem przytulam do siebie pustą Single Barrel.
- Vi, stul się i otwórz do cholery. - słyszę tylko zza drzwiami. W tym
czasie zupełnie przestaję racjonalnie myśleć i się przejmować co jeszcze
krzyczeli. Zastanawia mnie tylko, czy naprawdę mam tak słabą głowę.
Nagle poważnieję. Co ja robię?! Yhh...
- Masz nam coś do powiedzenia? - warczy Shay, będąc już jak się okazało
otwartym pomieszczeniu. Jak się tu dostał? Chociaż nie jest to pytanie
kalibru "co było pierwsze: jajko czy kura?", bo w końcu co najmniej
jeden z nich ma w posiadaniu wytrych, a nawet jeśli nie to na pewno
umieją uporać się z takim wyzwaniem jak hotelowy zamek.
- Tak. Właśnie kończę opijać koniec naszej podróży. Jedziemy do domu.
Teraz. - mówię stanowczo, chociaż z lekkim uśmiechem, prawdopodobnie
spowodowanym buzującym jeszcze w krwii alkoholem. - Proszę... - dodaję
rozkosznie, kiedy obaj równocześnie ściągają brwi.
- Dobra. Zbieramy się. - obaj zaczynają pakować swoje rzeczy i sprzątać
po mnie pokój. Później udajemy się na dół po dachach okolicznych
budynków tym samym unikając zapłaty za nocleg. A kiedy tylko dostajemy
się do auta, momentalnie zasypiam na tylnym siedzeniu przy dźwiękach
mruczącego silnika.
<któryś poratuje butelką wody i tabletkami na ból głowy?>
27 lut 2015
22 lut 2015
Od Hannzev'a "Co za wstyd" cz. 4 (cd. Vector)
Spojrzałem na basiora z uniesioną brwią. Wataha się rozwija, jest plus i minus. Plus jest taki, że zdobywamy większą ilość wilków i jest nas coraz więcej, a minus...
- Jestem Hannzev - odpowiedziałem uprzejme na jego pytanie - Miło cię widzieć w WVZ. Kiedy tu dotarłeś?
- Dzisiaj z rana, przyjęła mnie miła wadera, trochę roztrzepana, ale jednak miła. Inraki? In... - łączył moment wątki.
- Insaki - poprawiłem go - Chyba masz kłopot z zapamiętywaniem imion, co?
- Nie, nie nic z tych rzeczy, tylko jej imienia nie mogę zapamiętać - wzruszył ramionami.
- Z czasem zapamiętasz - stwierdziłem rozglądając się po okolicy. Ostrożności nigdy nie za wiele - Znasz już tereny?
- Nie bardzo - odrzekł.
- Oprowadzę cię, jeśli chcesz - zaproponowałem.
- Przydało by się - zaśmiał się.
Wskazałem kierunek, w który będziemy szli i kiwnąłem głową. Basior ruszył, a ja za nim. Mozolnie zachodziło słońce więc zanim, go oprowadzę, będzie środek nocy, ale warto, żeby wiedział gdzie wszystko jest już pierwszego dnia. Szliśmy w stronę Onyksowego Łuku. Nie mówił dużo, to dobrze. Chciał tylko wiedzieć istotne informacje o WVZ i tyle.
***
Skończyliśmy podróż nad ranem, a wiadomo w lato ranek przychodzi szybko. Zaprowadziłem go do wolnej jaskini. Przeciągnąłem się ziewając, dawno nie byłem taki zmęczony.
-A tak w ogóle kim jesteś stanowiskiem lub profesją?-spytał równie zmęczonym głosem jakim ja odpowiedziałem na to pytanie.
- Lekarzem, czarnoksiężnikiem, nauczycielem, Alfą - znowu ziewnąłem - Do zobaczenia i dobranoc.
Zamieniłem się w kruka i resztkami sił, wróciłem do swojej jaskini.
< Vector? >
- Jestem Hannzev - odpowiedziałem uprzejme na jego pytanie - Miło cię widzieć w WVZ. Kiedy tu dotarłeś?
- Dzisiaj z rana, przyjęła mnie miła wadera, trochę roztrzepana, ale jednak miła. Inraki? In... - łączył moment wątki.
- Insaki - poprawiłem go - Chyba masz kłopot z zapamiętywaniem imion, co?
- Nie, nie nic z tych rzeczy, tylko jej imienia nie mogę zapamiętać - wzruszył ramionami.
- Z czasem zapamiętasz - stwierdziłem rozglądając się po okolicy. Ostrożności nigdy nie za wiele - Znasz już tereny?
- Nie bardzo - odrzekł.
- Oprowadzę cię, jeśli chcesz - zaproponowałem.
- Przydało by się - zaśmiał się.
Wskazałem kierunek, w który będziemy szli i kiwnąłem głową. Basior ruszył, a ja za nim. Mozolnie zachodziło słońce więc zanim, go oprowadzę, będzie środek nocy, ale warto, żeby wiedział gdzie wszystko jest już pierwszego dnia. Szliśmy w stronę Onyksowego Łuku. Nie mówił dużo, to dobrze. Chciał tylko wiedzieć istotne informacje o WVZ i tyle.
***
Skończyliśmy podróż nad ranem, a wiadomo w lato ranek przychodzi szybko. Zaprowadziłem go do wolnej jaskini. Przeciągnąłem się ziewając, dawno nie byłem taki zmęczony.
-A tak w ogóle kim jesteś stanowiskiem lub profesją?-spytał równie zmęczonym głosem jakim ja odpowiedziałem na to pytanie.
- Lekarzem, czarnoksiężnikiem, nauczycielem, Alfą - znowu ziewnąłem - Do zobaczenia i dobranoc.
Zamieniłem się w kruka i resztkami sił, wróciłem do swojej jaskini.
< Vector? >
Od Hannzev'a " Vi-lentynki " cz. 2 ( cd. Vivimorte )
Opierałem dłonie na biodrach przyglądając się dziewczynie. W porównaniu ze mną wyglądała jak archanioł. Poprawiłem szaro-granatowy płaszcz i bez żadnego oporu podszedłem do niej. Biło od niej niechęcią do mnie. Przeżyje, bywały gorsze sytuacje. Chyba nie zamierzała pierwsza zacząć rozmowy, a mi było to na rękę miała przekazać informacje i tyle. Przeczesałem krucze włosy do tyłu, ale one i tak kosmykami opadły mi na twarz. Uniosłem jej lekko podbródek.
- Spójrz na mnie - zabrzało to jak rozkaz, a tego nie chciałem - ...Kupidynku, musisz powiedzieć swoim znajomym, że mają wracać, bo ja tak nakazuje... Rozumiesz skarbie?
- A co z tego będę miała?-spytała uśmiechając się bezczelnie.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Nooo, ale się zobaczy - odrzekłem tym samym tonem co ona.
Zaśmiała się, a ja w tym samym momencie ją puściłem i wstałem na równe nogi. Patrzyłem na nią z góry z lekkim uśmieszkiem. Po czym odwróciłem się, a płaszcz wpadł w wir wiatru. Powoli się oddalałem od osoby.
- Mogę wiedzieć kim jesteś? - momentalnie znalazła się przy mnie, zapewne za pomocą swoich śnieżno białych skrzydeł.
- Jestem Hannzev, ale mówią mi też Jaszczur - odwróciłem się do niej stojąc na krawędzi budynku, rzuciłem jej jeszcze przepraszający uśmiech i pozwoliłem sobie spać w dół, tylko aby w połowie drogi do cudownej ziemi zamienić swoją ludzką postać w kruczą. Z jej ust wydobył się tłumiony jęk, gdyż nie wiedziała co planuje.
< prosz >,< >
- Spójrz na mnie - zabrzało to jak rozkaz, a tego nie chciałem - ...Kupidynku, musisz powiedzieć swoim znajomym, że mają wracać, bo ja tak nakazuje... Rozumiesz skarbie?
- A co z tego będę miała?-spytała uśmiechając się bezczelnie.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Nooo, ale się zobaczy - odrzekłem tym samym tonem co ona.
Zaśmiała się, a ja w tym samym momencie ją puściłem i wstałem na równe nogi. Patrzyłem na nią z góry z lekkim uśmieszkiem. Po czym odwróciłem się, a płaszcz wpadł w wir wiatru. Powoli się oddalałem od osoby.
- Mogę wiedzieć kim jesteś? - momentalnie znalazła się przy mnie, zapewne za pomocą swoich śnieżno białych skrzydeł.
- Jestem Hannzev, ale mówią mi też Jaszczur - odwróciłem się do niej stojąc na krawędzi budynku, rzuciłem jej jeszcze przepraszający uśmiech i pozwoliłem sobie spać w dół, tylko aby w połowie drogi do cudownej ziemi zamienić swoją ludzką postać w kruczą. Z jej ust wydobył się tłumiony jęk, gdyż nie wiedziała co planuje.
< prosz >,< >
17 lut 2015
Od Vivimorte " Vi-lentynki " cz. 1 ( cd. Chętny basior )
Reaguję tylko nieśmiałym uśmieszkiem na wypowiedzi Arno. Znów porusza temat intrygującego "Motylka", tym samym zaczynam czuć się trochę niezręcznie, chociaż powinnam chyba traktować to jako komplement. Nabieram na talerz odrobinę sałatki i pochłaniam ją z radością. Nie jest to wykwintne danie spod ręki mojego byłego, lecz to pierwszy posiłek od wczorajszego poranka. Na pewno dostałabym niezły ochrzan za zjedzenie wyłącznie śniadania przez cały dzień. A teraz pewnie zabawia się w towarzystwie jakiejś zdziry... Obściskują się na łóżku... O nie, nie będę gorsza!
- Dziś walentynki, jakieś plany? - zarzucam temat mszcząc się widelcem na kawałku pomidora. Chłopcy tylko patrzą po sobie.
- Raczej nie, chyba, że coś sugerujesz. - odcina się Arno.
- Zabawne. Naciesz się filmikiem. - prycham zabierając im talerze. Wkładam naczynia do umywalki i wyciągam torbę spod swojej pryczy. Wyciągam z niej średniej wielkości zawiniątko. W międzyczasie moi towarzysze zdążyli się zmyć co było mi całkiem na rękę. Ruszam melodyjnym krokiem do łazienki, a gdy z niej wychodzę przypominam bardziej żeńską wersję Kupidyna niż człowieka. Długie, śnieżnobiałe skrzydła okalają moje łopatki, czarne pasemka przybierają kolor ożywionych rannym słońcem różyczek, ubranie dzienne zamieniam na jasną suknię midi z dużą ilością różnorodnych falbanek, oraz zakładam delikatne sandałki złożone z kilku skórzanych paseczków. Co prawda na plecach mam kołczan, jednak w dłoni dzierżę kuszę z różowymi detalami.
- Łuki są dla prostackich amorków. - stwierdzam śmiejąc się przed lustrem. Ruszam na dach budynku. Miasteczko przybrane jest przesadzoną ilością walentynkowych ozdóbek, a ludzi szczęśliwym trafem przybywa. Wzbijam się w powietrze i zaczynam robić to, co umiem najlepiej: strzelam do ludzi. Oczywiście w pokojowych zamiarach! Strzały, których używam są tylko pomocnikami w uczuciach, nie zadają krzywdy i w zetknięciu ze skórą po prostu znikają, sprawiając, że cel obdarza uczuciem miłości pierwszą napotkaną osobę. Co prawda korzystam z nich tylko 14 lutego, jednak lubię to robić. Czy ktoś tego potrzebuje? Sama nie wiem. Kochać to dziwna rzecz, ale oprócz bólu przysparza człowiekowi chyba dużo radości, czyż nie? Z drugiej strony oddałabym komuś dwukrotnie za ugodzenie miłosną strzałą w tyłek, używając zwykłych pocisków.
Kiedy dobiega koniec mojej misji niebo jakby specjalnie rozpoczyna wizualne odwzorowanie jednego z najpiękniejszych zachodów słońca jakie udało mi się zobaczyć. Siadam na krawędzi szczytu hotelu i z rozkoszą wpatruję się w spektakularne popisy życiodajnej gwiazdy, gdy nagle wyczuwam czyjąś obecność. Odwracam głowę i mój wzrok krzyżuje się z równie zafascynowanyn panującą aurą spojrzeniem.
< Chętny ktoś? Ćśś... Dzisiaj nadal jest 14 luty >
SPÓŹNIONE, ALE OK XD
11 lut 2015
OD ARNA "KOLEJNY ROZDZIAŁ... " CZ. 6 (END)
Pytanie dziewczyny było tak niewinnie bezsensu, że aż nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. To chyba oczywiste, że tego nie usuniemy, prawda? Nie po to wszystko w pocie czoła nagrywałem, żeby teraz bezbożnie usunąć! Będzie dla potomnych. Może nawet jako mały materiał na szantażyk. Zobaczymy.
- Wiesz co, Shay, mogliśmy znaleźć ją szybciej - parsknąłem cicho znad bekonu, nie będąc nieco przystosowany do jedzenia z talerza. Zazwyczaj, no nie wiem, rozszarpuję ofiarę w środku lasu. Dziwnie jest zjeść coś usmażonego. I nieoddychającego. Bez krwi. I małych kości zagubionych w skrawkach mięsa. - Motylek nigdy nam nie gotował! - dodałem po chwili, unosząc kącik ust do góry, po czym ostentacyjnie wpakowałem sobie jedzenie między wargi. - Tylko nas nie rozpieszczaj, jeszcze się przyzwyczaimy.
Pochyliłem się w stronę dziewczyny, zasłaniając usta dłonią od strony szatyna.
- Znaczy mi możesz, ale Shay to wybredna i niedoceniająca bestyjka - mruknąłem konspiracyjnym szeptem i najzwyczajniej w świecie wróciłem na miejsce. W sumie ciekawe, co u Motylka. Mam nadzieję, że lepiej niż u mnie. W końcu zaledwie parę godzin temu zostałem brutalnie pozbawiony pościeli. Nie wiem, co mnie powstrzymało, by nie przemienić się w wilka i skulić się w kulkę na łóżku. Chociaż pewnie rozwalenie się na Shay'u własnym cielskiem byłoby bardziej ciekawe. Tylko koniecznie w ludzkiej wersji, nie chcemy przecież chłopaczynę ogrzać. Nie za tak bestialskie potraktowanie mnie! To jego wina, że spał na podłodze, ja grzecznie zaproponowałem miejsce obok siebie. Znaczy obok siebie. Na idealnie oddzielonym skrawku łóżka o średnicy dobrych dwudziestu centymetrów.
- Wiesz co, Shay, mogliśmy znaleźć ją szybciej - parsknąłem cicho znad bekonu, nie będąc nieco przystosowany do jedzenia z talerza. Zazwyczaj, no nie wiem, rozszarpuję ofiarę w środku lasu. Dziwnie jest zjeść coś usmażonego. I nieoddychającego. Bez krwi. I małych kości zagubionych w skrawkach mięsa. - Motylek nigdy nam nie gotował! - dodałem po chwili, unosząc kącik ust do góry, po czym ostentacyjnie wpakowałem sobie jedzenie między wargi. - Tylko nas nie rozpieszczaj, jeszcze się przyzwyczaimy.
Pochyliłem się w stronę dziewczyny, zasłaniając usta dłonią od strony szatyna.
- Znaczy mi możesz, ale Shay to wybredna i niedoceniająca bestyjka - mruknąłem konspiracyjnym szeptem i najzwyczajniej w świecie wróciłem na miejsce. W sumie ciekawe, co u Motylka. Mam nadzieję, że lepiej niż u mnie. W końcu zaledwie parę godzin temu zostałem brutalnie pozbawiony pościeli. Nie wiem, co mnie powstrzymało, by nie przemienić się w wilka i skulić się w kulkę na łóżku. Chociaż pewnie rozwalenie się na Shay'u własnym cielskiem byłoby bardziej ciekawe. Tylko koniecznie w ludzkiej wersji, nie chcemy przecież chłopaczynę ogrzać. Nie za tak bestialskie potraktowanie mnie! To jego wina, że spał na podłodze, ja grzecznie zaproponowałem miejsce obok siebie. Znaczy obok siebie. Na idealnie oddzielonym skrawku łóżka o średnicy dobrych dwudziestu centymetrów.
Od Vivimorte " Kolejny rozdział... " cz. 5 ( cd. Arno/Shay )
Budzę się wraz z pierwszymi oznakami zjawienia się słońca. Moi towarzysze jeszcze śpią, tak rozkosznie przy tym wyglądając: Shay rozkłada się na najwyraźniej wygodnym dywanie otulony zabraną z łóżka Arno pościelą, a ten drzemie zwinięty w pozycji embrionalnej, prawdopodobnie spowodowanej chłodem panującym w pokoju. Z lekkim uśmiechem przykrywam go własną kołdrą i ruszam do łazienki. Biorę prysznic i myję głowę, owijając ją szorstkim ręcznikiem niczym turbanem. Jest sztywny i nie wchłania wody, ale kwituję to tylko delikatnym grymasem. W innym przypadku użyłabym suszarki, lecz nie chciałam ich budzić. Ubieram czarną bokserkę i dżinsowe spodenki, przeglądając się w lustrze. Cóż, mogło być gorzej. Czeszę oporne, mokre włosy i związuję je w koński ogon, po czym nakładam drobny makijaż. Chłopcy nadal błądzą w objęciach Morfeusza, więc biorę się za przygotowanie śniadania. Zakładam słuchawki i podłączam do swojego telefonu. Przeraźliwie głośna muzyka postanawia przeprowadzić zamach na moje uszy, czego następstwem jest wzdrygnięcie się i dorwanie do przycisku ściszającego. W rytmie jednej z popularniejszych w tym czasie piosenek rozpoczynam gotowanie, nieudolnie przy tym tańcząc. Nie mam pojęcia na co mogą mieć ochotę, więc po dłuższym momencie na stole ląduje omlet, naleśniki, bekon, sałatka i kanapki, w towarzystwie soku pomarańczowego i wody niegazowanej. Nie są one może najwyższej jakości, ale z dumą wpatruje się na przepełniony potrawami stół. Kiedy podnoszę wzrok widzę opartych o próg drzwi Shay'a i Arno. Jeden z nich trzymie komórkę na mojej wysokości i wpatruje się w ekran.
- Nagraliście jak tańczę? - mruczę z pokerową twarzą.
- Tak. - mówią jednocześnie uśmiechając się.
- Usuniecie to? - pytam z odrobiną nadziei w głosie.
- Nie. - ich chichot zmienia się w śmiech. Przeklinam cicho pod nosem.
- Smacznego. - burczę siadając ciężko na jednym z krzeseł.
< Arno, Shay? >
- Nagraliście jak tańczę? - mruczę z pokerową twarzą.
- Tak. - mówią jednocześnie uśmiechając się.
- Usuniecie to? - pytam z odrobiną nadziei w głosie.
- Nie. - ich chichot zmienia się w śmiech. Przeklinam cicho pod nosem.
- Smacznego. - burczę siadając ciężko na jednym z krzeseł.
< Arno, Shay? >
8 lut 2015
Od Vectora "Co za wstyd..." cz. 3 (cd. chętny)
- Yey! - ucieszyłem się odpowiedzią wadery. Wreszcie znajdę jakiś dom! A zresztą na co mi on? Mniejsza z tym. Zawsze jednak coś. Zmiany w życiu są (zazwyczaj) bardzo przydatne.
- A ty co taki wesoły? - zmarszczyła brwi wyraźnie zdezorientowana moją reakcją. Widocznie dobijał ją mój oszalały optymizm.
- Po prostu. Cieszę się, że wreszcie będę w większej grupie "swoich". - uśmiechnąłem się szeroko.
- Aha...
- Bo chyba już najwyższy czas znaleźć sobie partnerkę życia, nie uważasz? Nie mogę zwlekać zbyt długo, bo jeszcze się zestarzeję, i co wtedy będzie?
- Em... Masz rację. - potakiwała mi. Chyba była lekko zdezorientowana faktem, że to właśnie jej się zwierzam z takich rzeczy. Ale co poradzić, skoro ja tak postępuję w przypadku większości spotykanych przeze mnie wilków?
- W tej watasze pewnie będzie o to łatwiej, niż na otwartej, pustej przestrzeni, na której dotychczas byłem, nie uważasz?
- Uhum...
- Najwyżej mogłem wziąć ślub z kamieniem albo z drzewem. - roześmiałem się.
- Ta... - chyba czuła się niezręcznie z moim towarzystwem, więc zgrabnie zmieniłem temat:
- A może oprowadzisz mnie trochę po terenach?
- Mogę. - odrzekła idąc w krzaki, z których przybyła. Podążyłem krok w krok za nią, by jej nie zgubić, a o to było nietrudno.
***
Po zakończonym oprowadzaniu doszliśmy do terenu, ma którym było najwięcej wilków.
- A teraz możesz się zapoznać z resztą, ja muszę iść coś załatwić.
- Ok. - odparłem krótko, nawet nie czekając aż odejdzie, bo już poszedłem w obranym sobie wcześniej kierunku.
- Hej, jak się nazywasz? Ja jestem Vector. - zagadałem ochoczo do kogoś.
< chętny?>
- A ty co taki wesoły? - zmarszczyła brwi wyraźnie zdezorientowana moją reakcją. Widocznie dobijał ją mój oszalały optymizm.
- Po prostu. Cieszę się, że wreszcie będę w większej grupie "swoich". - uśmiechnąłem się szeroko.
- Aha...
- Bo chyba już najwyższy czas znaleźć sobie partnerkę życia, nie uważasz? Nie mogę zwlekać zbyt długo, bo jeszcze się zestarzeję, i co wtedy będzie?
- Em... Masz rację. - potakiwała mi. Chyba była lekko zdezorientowana faktem, że to właśnie jej się zwierzam z takich rzeczy. Ale co poradzić, skoro ja tak postępuję w przypadku większości spotykanych przeze mnie wilków?
- W tej watasze pewnie będzie o to łatwiej, niż na otwartej, pustej przestrzeni, na której dotychczas byłem, nie uważasz?
- Uhum...
- Najwyżej mogłem wziąć ślub z kamieniem albo z drzewem. - roześmiałem się.
- Ta... - chyba czuła się niezręcznie z moim towarzystwem, więc zgrabnie zmieniłem temat:
- A może oprowadzisz mnie trochę po terenach?
- Mogę. - odrzekła idąc w krzaki, z których przybyła. Podążyłem krok w krok za nią, by jej nie zgubić, a o to było nietrudno.
***
Po zakończonym oprowadzaniu doszliśmy do terenu, ma którym było najwięcej wilków.
- A teraz możesz się zapoznać z resztą, ja muszę iść coś załatwić.
- Ok. - odparłem krótko, nawet nie czekając aż odejdzie, bo już poszedłem w obranym sobie wcześniej kierunku.
- Hej, jak się nazywasz? Ja jestem Vector. - zagadałem ochoczo do kogoś.
< chętny?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)