Otrzepałem z futra poranną rosę, która przez przedzieranie się przez ten uporczywy krzew osadziła się na mnie. Ostatni raz rzuciłem mu złowrogi wzrok. Kiedyś się policzymy. Wyprostowałem się wypierając pierś do przodu i spiąłem mięśnie przednich łap i kawałka pleców, aby chrząknęło mi w kręgach, po czym spokojnym wzrokiem spojrzałem na waderę o równanie specyficznym ubarwieniu co u paru wilków w watasze.
- Jakiś konkretny powód cię tu sprowadza? - zadała pytanie przerywając wcześniejszą czynność.
- Witaj. Nigdy cię tu nie widziałem, a ja dużo widzę - nie chciało mi się odpowiadać na pytanie, a zmiana tematu wydała mi się słuszną decyzją.
- Może dlatego, że dopiero co tu dołączyłam?
- Może, a może nie.
- Filozof się znalazł.
- Każdy poeta musi umieć myśleć, czyż nie? Nie odpowiadaj.
- Nie każdy. Musi patrzeć.
Zrobiłem dwa kroki stając równolegle do niej i zerkając przez bark na nią złośliwe się uśmiechnąłem. Jeszcze nie wie co ja czeka. Ona patrzyła na mnie ja na nią, a z jej tyłu nadciągała chmura pyłów i dymu, która zamierzała prosto na nas, a raczej na nią. Połknęła ją jak woda połyka ciała. Chmura przede mną rozstępowała. Uciszyłem wichry delikatnym ruchem łapy.
- Dobry zabójca też musi.
- Przestroga od złego pana...
- Shaya - dokończyłem.
- Shaya.
- Nie Shaya. Mów przez Sh jak sz i przez zęby.
- Shay.
- Idealnie.
- Mów mi Mikayla lub Cicha.
- Pełne imię brzmi lepiej.
Zrobiłem jeszcze parę kroków dalej i siadłem do wadery tyłem. Patrząc na pole, lub jak to ja powiedziałem - sale treningową. Jak ja dawno tu się nie zapuszczałem. Może z dwa miesiące lub troszkę więcej. Poczyniła to samo, siadając tuż obok mnie i również patrząc w dal. Widziałem to przecież umiem. Podniosłem pysk w górę przymykając powieki. Wypuściłem wiatr z mojego uścisku i ucieszony zawirował w koło mnie targają moją miedzianą sierść.
<proszę>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz