- Nie, Ruvik, n- - urwał, widząc niemalże szczenięcy wzrok utkwiony w jego doprawdy drobnej i naprawdę nikomu nic nie winnej osobie. Westchnął ciężko, rozglądając się z lekkim przekąsem. Znał swojego brata już spory szmat czasu, a nadal do końca nie wiedział, jak mu wytłumaczyć, że pijawki nie są dobrym prezentem powitalnym. Ruvik musiał wziąć sobie do serca poradę, żeby być bardziej przyjaznym. W końcu skoro z ostatniej watahy został wyrzucony... Co prawda przez spowodowanie śmierci ponad połowy wilków oraz całkowite zniszczenie pewnej części lasu, ale zawsze warto dmuchać na zimne i pokazać się z jak najlepszej strony, prawda?
Basior zamrugał nieznacznie, jakby nie wiedząc, o co chodziło Borisowi. Doskonale wiedział. Musiał wiedzieć. Chyba.
- Naprawdę nie sądzę, żeby pijawki spodobały się reszcie, wiesz? - dodał po chwili namysłu, próbując całkowicie ignorować pełne niezrozumienia spojrzenie. Zdawał sobie sprawę, że te małe szkarady może mają jakieś możliwości lecznice czy... coś tam.
Westchnął po raz kolejny. Miał tylko nadzieję, że z boku nie wygląda to jakby mówił do siebie. Jego brat nigdy nie przejawiał specjalnego zainteresowania do wyrzucania z siebie więcej niż sześciu słów dziennie. Do obcych nie odzywa się niemal w ogóle, jedynie do Borisa czasami pozwoli sobie odezwać się dłuższymi frazami. Z pewnością jest duszą towarzystwa na imprezach.
- Co powiesz na jakieś... no nie wiem... może jedzenie? Każdy lubi jedzenie! Albo... Nie wiem, naprawdę, zrób im jakieś bransoletki przyjaźni, padną od razu.
Ruvik przechylił głowę, spoglądając przez ramię Borisa.
- Jedyne, o co prosiłem, to żebyś po prostu nikogo nie zabijał. To chyba nie jest takie trudne? Wiem, że każdy ma hobby, ale nie przesadzajmy. A te bransoletki mogą być całkiem dobrym pomysłem, gdyby tyl- co?
Czerwony basior odkręcił się, widząc jak jeden z wilków macha łapą, żeby pozbyć się pijawki. Świetnie. Kurdupel niemal automatycznie rzucił bratu spojrzenie zirytowanej wiewiórki numer czternaście.
- Wiesz co, kiedyś rzucę te robotę i będziesz musiał sobie radzić sam, bo mam cię już kompletnie po kokardę - burknął pod nosem, garbiąc się lekko i podchodząc do nieznajomego wilka. Ruvik ruszył nieco za nim, z tyłu, na wszelki wypadek.
- Nie lubisz kokard - mruknął, jak zwykle elokwentnie.
- Dziękuję Kapitanie Oczywisty! - Wyprostował się, chcąc już mieć to z głowy. Odchrząknął cicho. - Pomóc ci? - zawołał głośniej.
Oby tylko nie pytał się, skąd się wzięły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz